Ułatwienia dostępu

Czy można docenić chleb nie będąc głodnym?

Skąd weźmiemy chleba? Skąd głód? Dwa istotne pytania, które często stawiamy autonomicznie, jak gdyby chleb i głód nie dotyczyły tego samego człowieka i tego samego świata w którym człowiek żyje. Chleb może pochodzić z zewnątrz i rozwiązywać problem naszego głodu. Ktoś się o nas troszczył w dzieciństwie, dawał nam chleb, czuliśmy głód, ale nie widzieliśmy jakiegoś szczególnego związku pomiędzy chlebem i głodem. Głód czuliśmy w sobie, chleb pochodził z zewnątrz. Potem przyszedł czas, gdy coraz lepiej zaczęliśmy rozumieć związek głodu i chleba. Staliśmy się dorośli i kiedy zaczęliśmy odczuwać głód, już nikt za nas chleba nie przynosił. Związek stawał się coraz bardziej oczywisty. W ostatnich latach coraz mniej odczuwamy głód, chyba tylko w niedzielę z zakazem handlu, jeśli wcześniej zapomni się o chlebie. Głód przestał być codziennym doświadczeniem, i tym samym chleb, stał się czymś tak bardzo naturalnym i dostępnym, że prawie niedocenianym. Stąd postawione w tytule pytanie: Czy można docenić chleb nie będąc głodnym?

W Piśmie Świętym mamy kilka opisów rozmnożenia chleba, zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie. Jest jednak szczególny opis w Ewangelii według św. Jana. Ludzie nie idą za Jezusem, gdyż odczuwają głód. Nie idą po chleb. Idą, ponieważ widzą znaki i cuda. Natomiast chleb otrzymują po to, by głód nie rozproszył ich pragnienia czegoś więcej i nie odciągnął od tego, co naprawdę ważne. Przypomina to sens chrześcijańskiej modlitwy. Jej głównym celem nie jest prośba o chleb, pracę, pomyślność, ale o to, by mieć tyle chleba, by jego brak nie przysłonił tego, co najważniejsze.

Czy więc czuję jeszcze głód? Może tylko wtedy, gdy pochłonie mnie jakaś pasja czy ważna praca. Wtedy łapię się na tym, że nie jadłem jeszcze śniadania. Ten brak głodu rzutuje na rozumienie świętowania. Kiedyś święta kojarzyły się z czasem, w którym „nadrabiało się” brak dobrego jedzenia, słodyczy, produktów trudno dostępnych. Dzisiaj święto mamy właściwie zawsze, po co więc świętować po to, by jeść więcej? Jest jednak druga, ważniejsza przyczyna nie odczuwania głodu – skrócenie horyzontu pragnień. Jeśli przez głód rozumie się wyłącznie pożywienie, można w dość oczywisty sposób temu zaradzić. Natomiast można przestać odczuwać głód czegoś więcej niż chleb. Czasem spotyka się ludzi, którzy wszystko mają. Trudno zrobić im prezent, trudno czymś ucieszyć. Nie czekają już na nic. Nie są głodni i nie są szczęśliwi. Są tylko nasyceni w bardzo ograniczonych pragnieniach.

Skąd bierze się to skrócenie horyzontu pragnień? Może stąd, że pewnych pragnień człowiek nie zaspokoi sam, a świadomość poproszenia kogoś o pomoc wydaje się czymś wręcz uwłaczającym. Nie chcemy nikomu niczego zawdzięczać, chcemy żyć z własnej pracy w oparciu o własne siły. Tylko jak bardzo sprowadzamy wtedy nasze życie do przysłowiowych zjadaczy chleba?

Człowiek z natury potrzebuje dwóch etatów, wiedzieli już o tym benedyktyni, kiedy uczyli  ora et labora. Jeden etat daje chleb codzienny, drugi zaspokaja ducha. Nie ma sensu praca na dwóch etatach duchowych, bo człowiek zatraci związek z codziennością. Nie ma też sensu sprowadzenie życia do dwóch etatów dla chleba, bo w końcu człowiek zapomni po co żyje. Jest jeszcze jedna niebezpieczna forma – praca na pół etatu, bycie swoistym życiowym kloszardem.  Z takiego półetatowca nie ma pożytku ani Bóg ani świat.

Po co jednak starać się o ten inny chleb? Ponieważ takie jest nasze powołanie, a człowiek musi być godny powołania. W powołanie zaś wpisuje się nieskończony horyzont pragnienia, nie dający się zaspokoić chlebem codziennym czy własnymi siłami. Czasem tylko to pragnienie karłowacieje, a najbardziej boleśnie widać to w powołaniu duchowym. Godność kojarzy się z urzędem, ale urząd to funkcja czy posługa, której nie otrzymuje się za wysługę, ale jako wezwanie do rozwoju. Kiedy zaś mały człowiek otrzyma wielką godność, wtedy obserwuje się to, co dzieje się z ludźmi na kościelnych [i uczciwie dodajmy – nie tylko!] urzędach. Ks. Alfred Wierzbicki w jednym z ostatnich wywiadów postawił bardzo mocne pytanie o to, co było pierwsze: czy niektórzy łąjdacy zostali [tu można wstawić nazwę urzędu czy funkcji] czy urząd uczynił z nich łajdaków? Być godnym powołania nie oznacza więc wysłużyć sobie urząd czy załatwić szemranymi metodami, lecz przyjąć godność ze świadomością potrzeby pokory, łagodności na urzędzie, cierpliwości w realizacji celów, zwłaszcza, gdy realizuje się je z innymi osobami i wreszcie miłość, czyli świadomość, że urząd jest dla innych. Wtedy właśnie człowiek na urzędzie, by nie stał się łajdakiem potrzebuje wspomnianych cnót i im bardziej odczuwa ich głód, tym bardziej kiedyś podsumują jego życie, mówiąc o nim, że był godny powołania.

Pluralizm czy jedność? Mur czy granica?

Co roku w wakacje otrzymujemy propozycję powtórnej refleksji na temat Dobrego Pasterza i konsekwentnie – pasterzy jakich mamy. Pierwszy raz jesteśmy zapraszani do takiej refleksji po Wielkanocy, drugi raz w tzw. sezonie ogórkowym, gdzie czasem szuka się tematów zastępczych albo takich, które zawsze wzbudzą sensację. Spróbujmy jednak inaczej – spojrzeć na rolę pasterza, ale w kontekście dwóch rzeczywistości wyrażonych w następujących zestawieniach: pluralizm czy jedność, mur czy granica? Zrozumienie różnicy przyda się nie tylko w wierze i w Kościele.

Dobry Pasterz. Często irytuje mnie stwierdzenie dobry człowiek, wypowiadane bezmyślnie. Ktoś jest dobrym człowiekiem, innego uważamy za złego. Pomijam już fakt, że nie ma tylko dobrych i tylko złych ludzi. Jeśli jednak dla uproszczenia opisu rzeczywistości wprowadzam taki podział, rodzi się pytanie o kryteria. W moim przekonaniu są przynajmniej cztery kryteria powiedzenia o kimś: dobry pasterz. Pierwsze to fakt, że pasterz umie wskazać zdrowy pokarm. Potrafi dawać to co zdrowe, ale również nauczyć umiejętności rozpoznawania tego, co zdrowe. W tym kontekście pasterz może postawić sobie bardzo istotne pytanie: Czym karmi owce? Drugie kryterium to zdolność ostrzegania przed prawdziwym wrogiem. Kościół dlatego z natury jest znakiem pokoju, ponieważ widzi tylko jednego wroga człowieka – grzech. Pasterz potrafi pokazać cel, którym jest budowanie przymierza. Jest jeden cel i w istocie jeden grzech – niszczenie przymierza. Chodzi o przymierze z Bogiem i z człowiekiem. Są też możliwe do zaobserwowania zewnętrzne znaki złego prowadzenia: przestaje się widzieć prawdziwe zagrożenie „wilki owce”, a zaczyna napuszczać owce na owce i pasterzy na pasterzy.

Kolejne pytanie: pluralizm czy jedność? Jedność rzeczy pierwszorzędnych i pluralizm drugorzędnych. Jeśli unika się pierwszorzędnych, wtedy drugorzędne urastają do rangi najważniejszych. A czego unika wywrócona jedność? Unika studiowania Pisma Świętego, historii Kościoła, prawdziwego nauczania Kościoła na rzecz studiowania wszelkiej maści objawień i pseudo duchowości. Tymczasem duchowość jest jedna i ma dość jasny cel: wyrzec się złego (ducha), by przyjąć Ducha Świętego.

Mur czy granica? Bez wiary buduje się mur zamiast granic. Bez wiary nie wierzy się w nawrócenie innych, a powszechność Kościoła rozumie jako budowanie wspólnoty „sami swoi”. Kościół prawdziwy kreśli granice, a nie buduje murów. Każde zdrowe społeczeństwo potrzebuje granic, chociażby zdrowia i choroby. Czasem opowiadamy takie bajki społeczne, że nie ma norm, nie ma zdrowia publicznego. Szkoda, że zabrakło tych bohaterów w czasie pandemii, głoszących na przykład, że człowiek zarażony to tylko zdrowy inaczej. W rozmytej tolerancji pozbawionej odniesienia do rzeczywistości jest miejsce na wszelkie patologie pojęciowe. Wiara też jest rzeczywistością, a nie wykwitem chorych wyobrażeń niedouczonych pseudo wierzących.

Liturgia czy hipokryzja? Hipokritoi oznaczało pierwotnie aktora. Warto postawić sobie pytanie, czy do Kościoła przychodzimy grać rolę czy odnaleźć siebie? Może dlatego liturgia rozpoczyna się od zachęty „uznajmy nasze grzechy”, co może oznaczać w języku potocznym: zrzućmy maski, przestańmy grać, zacznijmy być sobą. Właśnie dlatego warto ocalić niedzielę jako miejsce odpoczynku. Odpoczynku, ponieważ nie musimy udawać kogoś, kim nie jesteśmy. Jeśli jednak na niedzielnej liturgii nie zrzucimy masek i nie przestaniemy grać, wtedy do tygodniowego zmęczenia dorzucimy jeszcze zmęczenie świąteczne. Jeśli nie chcielibyśmy ocalić miejsca w którym nie musimy grać, wtedy zamiast pójść do kościoła lepiej umyć samochód albo podlać krzewy w ogrodzie. Będzie przynajmniej jakiś pożytek.

Po co światu chrześcijaństwo?

Właściwie odpowiedź na to pytanie powinniśmy znajdować w każdej homilii. Bo przecież w każdym z nas, chodzących do Kościoła, modlących się, czytających Pismo Święte musi się rodzić takie pytanie: Po co światu chrześcijaństwo? Odpowiedź na to powinniśmy znajdować w homiliach, w dobrych homiliach. Często jednak jest tak, że zamiast w homilii usłyszeć odpowiedź na to pytanie, wychodzimy z kolejnym pytaniem, nie tylko po co chrześcijaństwo, ale po co homilie, które nie dają odpowiedzi? Kilka miesięcy temu mój znajomy opublikował dość krytyczną książkę o Kościele, rozpoczynającą się rozdziałem o krytyce współczesnych homilii. Podstawowy zarzut polegał w niej na tym, że często ograniczamy się do jakiegoś rzewnego zdania z Ewangelii, zupełnie nie biorąc pod uwagę pozostałych czytań. Rodzi to kolejne pytanie: Skoro komentujemy tylko Ewangelię, po co czytamy dwa pozostałe teksty?

Idźmy dzisiaj tym tropem, zatrzymując się na wszystkich proponowanych czytaniach: Ewangelii według św. Marka, Księdze Amosa i Liście do Efezjan. Przywołajmy kilka tropów Ewangelii, które znajdą ukonkretnienie w pozostałych tekstach. Pierwszy trop Ewangelii ukazuje Jezusa, który przywołuje apostołów, po to, by ich posłać. Często powołanie kojarzy się z porzuceniem świata, tymczasem jesteśmy wezwani do tego, by porzucić świat rozumiany po ludzku i wrócić do niego z nowym rozumieniem. Podobnie jest w Księdze Amosa. Wyciągnięty ze swojego świata i swoich zajęć (pasterz z Tekoa), zostaje na nowo posłany do świata: Idź, prorokuj! W tym samym duchu brzmi zdanie z Listu do Efezjan: wybrał nas i przeznaczył, abyśmy szli… Czy ja mam tę świadomość, że chrześcijaństwo nie jest ucieczką od świata, po to, by ją celebrować, by się nią rozkoszować, ale po to, by do świata wrócić z nowym posłaniem?

Drugi trop Ewangelii mówi o tym, że uczeń otrzymuje władzę, a jednocześnie instrukcję obsługi powołania, by niczego zbędnego nie brał ze sobą. Nie bazuj na tym, co silne po ludzku, co daje bezpieczeństwo. Nie zabezpieczaj się odzieniem, środkami, gwarancjami. Idź bez zabezpieczeń, by pokazać, że siła słowa tkwi gdzie indziej. Amos zostaje oderwany od trzody, jedynego zabezpieczenia, bez porządnego wykształcenia i pozycji. Ma po prostu iść. List do Efezjan dopowiada, że jedynym zabezpieczeniem ma być łaska mądrości i zrozumienia, że naszym celem pójścia do świata jest jednać wszystko ze sobą.

Kolejny trop to świadomość, że możemy spotkać się zarówno z przyjęciem, jak i z odrzuceniem. I jeśli nas odrzucą, mamy strząsnąć proch na świadectwo. Strząsnąć proch, czyli zostawić ślad. Zostawić i odejść. Ta świadomość śladu, kiedyś przyniesie owoce, a zacznie się od pytania, po co on przyszedł, po co to mówił, czego się spodziewał? Podobnie Amos, ma głosić potrzebę nawrócenia królestwu w szczycie swojej świetności. Można by postawić pytanie, skoro politycznie i gospodarczo wszystko się kręci, po co psuć interes Panem Bogiem? W tym samym duchu List do Efezjan przypomina, że w Nim (w Bogu) mamy odkupienie, odpuszczenie grzechów. Czy naprawdę na to czeka świat? Czy nie można by pójść do świata z czymś bardziej atrakcyjnym? Czy trzeba psuć dobre samopoczucie wezwaniem do nawrócenia?

Po co więc chrześcijaństwo, po co to nieatrakcyjne wezwanie do nawrócenia. Bo w nawrócenie wpisana jest wolność, dobry duch i leczenie z chorób cywilizacyjnych, choćby takich jak samotność. Amos idzie wypominać grzechy bogatym, by wyzwolić ubogiego. W Liście do Efezjan znajdujemy przypomnienie, że chrześcijaństwo jest potrzebne, bo każdy otrzymał zadatek i pieczęć Ducha Świętego. Zadatek daje się wtedy, kiedy chce się robić z kimś większy interes. Otrzymujemy więc zadatek w chrzcie i w innych sakramentach, bo cel jest o wiele większy, a to rzeczywiście tylko zadatek tego, czego mamy się spodziewać. Otrzymujemy też pieczęć, to znaczy gwarancję, że to nam się nie wydaje, że ktoś zostawia trwały ślad na potwierdzenie obietnicy.

Tak właśnie można rozumieć, te trzy czytania, które w każdą niedzielę wzajemnie się dopełniają. Tak właśnie możemy rozumieć homilię, która w kolejnych odsłonach daje nam odpowiedź na pytania: Po co wiara, po co chodzenie do Kościoła, po co chrześcijaństwo światu?