Chrzest – niebezpieczny eksperyment

Religia – wiara. Każdy człowiek, który próbuje uzurpować sobie jakąkolwiek władzę, zaczyna od nakreślenia obszaru wolności człowiekowi. Samo to sformułowanie brzmi dziwnie: nakreślić obszar, czyli zniewolić do wąsko rozumianej wolności. Tak czyni magia, tak czyni źle pojęta religia, tak czynią źle rozumiane wspólnoty. I w tym momencie pojawia się chrzest jako niebezpieczny eksperyment. Niebezpieczny dla wszystkich, którzy chcą człowiekowi zdefiniować życie i nakreślić ramy wolności. W magiach i skostniałych religiach człowiek (przywódca) próbuje nakreślić obraz bóstwa. Tak masz widzieć, wierzyć, rozumieć. Tymczasem w wierze Bóg daje poznać siebie. Rodzi się jednak pytanie: Jak można poznać Boga? Przecież to trudniejsze niż poznanie świata, kosmosu. Boga można poznać przez uczestnictwo w Jego życiu. Ważne, by dać się porwać Objawieniu, a nie budować obrazu Boga ze śladów pozostawionych w świecie.

Chrzest – niebezpieczny eksperyment. I w tym momencie refleksji pojawia się chrzest. Nie jest on formą przynależności do grupy, która będzie budować obraz Boga. Jest dokładnie odwrotnie. To zdolność pojedynczego człowieka do udziału w życiu Boga pozwala nadać formę wspólnocie. Chrzest daje poznanie Boga przez uczestnictwo, a jednocześnie czyni człowieka zdolnym do odkrywania sensu. Polega on na nadawaniu znaczeń rzeczywistości, zdolności interpretacji osobistego doświadczenia i uchwycenia celowości człowieka i świata.

Chrzest jako otwarty dostęp. Prawda i sens są z natury otwarte. Pozorne ich zamknięcie wynika z braku wysiłku ze strony człowieka. Żeby w życiu poznać sens czegokolwiek, trzeba się trochę wysilić. Podobnie jest z chrztem jako dyspozycją do odkrycia sensu i prawdy. Każdy ma przystęp, nie ma kodów dostępu, Bóg daje siebie w pełnej otwartości. Stąd wprowadzenie człowieka w obszar łaski, a więc zdolności odczytywania sensu, nie jest zasługą człowieka.

Ochrzczony a wspólnota. Po co więc ochrzczonemu przynależność do wspólnoty? Czy nie jest to próba ponownego zniewolenia i podporządkowania człowieka? Chrzest włącza w życie Boga i w Jego Mistyczne Ciało jakim jest Kościół. Skoro tak, do życia chrztem potrzebny jest Kościół. Ale nie jako jakakolwiek wspólnota, ale wspólnota, która wyrasta ze świadomości bycia Kościołem. W ten sposób Kościół jako wspólnota sensu staje się „miejscem” wspólnotowego nadawania znaczeń, wspólnotowej interpretacji doświadczenia oraz wspólnotowemu odkrywaniu celowości człowieka i świata.

Życie i wolność. Dla kogo więc chrzest? Dla każdego, kto ceni życie i wolność. Bo człowiek otrzymuje życie (wyrwanie ze skutków śmierci, łaskę czyli umiejętność czytania sensu i dary Ducha Świętego jako kompetencje uświęcania życia. Jest włączony w Kościół, czyli odtąd nie jest sam, a w sakramentach może się ożywiać, umacniać i uzdrawiać. Otrzymuje też rozumienie powołania do świętości – kapłaństwo powszechne – dzięki sakramentom może człowiek uświęcać własne życie, otrzymuje także znamię chrztu – ślad, że nigdy nie zostanie zapomniany przez Boga.

Mądrość i wiedza

Mądrość i wiedza. Stare powiedzenie mówiące o tym, że nie wystarczy dużo wiedzieć, aby być mądrym jest aktualne zarówno w wymiarze świeckim, jak i duchowym. Czym byłaby mądrość bez wiedzy? Gdyby człowiekowi prostemu, niewykształconemu, ale mądremu postawić pytanie, co by zrobił, gdyby miał możność zdobycia większej wiedzy, z pewnością odpowiedziałby, że chętnie skorzystałby z takiej możliwości. Nie można więc być mądrym odcinając się zupełnie od wiedzy. Ale też na niewiele by się zdała wiedza, której nie towarzyszyłaby mądrość. Jest ona swoistym sposobem korzystania z wiedzy. Jest, mówiąc językiem komputerowym, oprogramowaniem dla wiedzy. Bez niej wiedza stałaby się bezużyteczna, czy wręcz szkodliwa.

Wiedza o Bogu. A jak ma się relacja mądrość – wiedza do tematu Boga? Znamy dobrze zdanie z Pisma Świętego, które mówi, że Boga nikt nigdy nie widział. Nawet ci, którzy mieli doświadczenie widzenia ziemskiego Jezusa, mieli często problem z dostrzeżeniem w nim Boga. Przejście od widzenia Jezusa do zobaczenia i uwierzenia w Boga nie jest ani proste, ani oczywiste. Pomaga w tym wcielenie Syna Bożego. Przyjmując ludzką naturę, pokazał jednocześnie jak ją przemieniać, żeby stała się przejściem do poznania najpierw natury boskiej w Chrystusie, a potem doświadczenia w niej Boga.

Natura Boga a natura człowieka. Jaka jest więc natura Boga, że tak trudno ją poznać? Bóg jest Miłością. Aby to zrozumieć, trzeba zauważyć to „jest”. On nie stał się, nie zaczął być miłością, lecz jest nią zawsze i od zawsze. Oznacza to, że Bóg nie zaczął kochać po stworzeniu, lecz stworzył ponieważ jest samą Miłością, a do jej natury należy otwierać się w stwórczym akcie. W ten sposób zmienia się również podejście do rozumienia natury człowieka. Jest on w zamyśle Boga od początku, nie jest stworzony „przy okazji” stwarzania świata, lecz to świat jest stworzony dla człowieka, by stawał się miejscem „wyrażania się” miłości, w której począł się człowiek. Świat nie jest więc autonomiczny, w tym sensie, że z istoty jest miejscem odzwierciedlenia miłości. Jeśli taki nie jest, to takiego świata nikt nie potrzebuje. Może czasem dlatego tak bardzo niszczymy świat, by wreszcie się obudzić i zrozumieć w oparciu o jakie wartości powinien być budowany. W ten sposób – jakby intuicyjnie – domagamy się odpowiedzi. Powtórzę raz jeszcze – świat nienawiści nie jest nikomu potrzebny.

Spór o początek. Jak więc zrozumieć sens świata i człowieka? Na początku Bóg stworzył… Ale nie jest to stworzenie w czasie, lecz przy okazji stworzenie czasu. W momencie kiedy wieczny Bóg wyszedł „z siebie”, wtedy powstał czas. Nie ma więc boskiego początku w czasie, lecz czas stał się wraz z początkiem, jakim jest fakt, że Bóg zaczął stwarzać. Wszelkie spory o początek nie są więc sporami o zasadę istnienia wszystkiego, lecz jedynie sporami o początek w czasie. Z naukowego punktu widzenia ma sens spór o wielki wybuch czy inteligentny projekt. Ale ani jedno ani drugie nie jest rozwiązaniem początku w sensie arche. Spory o początek w czasie nie dotyczą Boga, ponieważ jest On z istoty ponad czasem.

Człowiek ma dwa początki. Kiedy szukamy własnego początku możemy go szukać w czasie świata, ale również w wymiarze duchowym. Początkiem zaś człowieka poza czasem jest zamysł Boga. Dlatego mówiąc o przeznaczeniu człowieka należy zauważyć, że wyszedł on z zamysłu Boga (spoza czasu) i realizując się w świecie czasu ma wrócić do spełnienia w Bogu, znowu poza czasem. Tę drogę przeszło Słowo Wcielone. Wyszło od Ojca (poza czasem), przeszło przez ziemię (w czasie), by wrócić do Ojca (poza czasem). A przyjmując, że Jezus ma również naturę ludzką, można zrozumieć, że w niej człowiek może przejść tę samą drogę.

Taki jest właśnie sens połączenia mądrości i wiedzy.

Nowy Rok Jubileuszowy

Nowy Rok Jubileuszowy. Tradycyjnie już od dziesięcioleci witamy nowy rok orędziem papieskim. W tym roku papież Franciszek zaproponował zestawienie dwóch wezwań: odpuść nam nasze winy i obdarz nas pokojem. Jest to ważne, ponieważ wszelkie życzenia pokoju bez przyjrzenia się „naszym winom” na niewiele się przydadzą. Ale wróćmy na chwilę do Roku Jubileuszowego. Jego początki sięgają Księgi Kapłańskiej. Rok Jubileuszowy był czasem łaski i darowania długów. Wskazywał na trzy istotne elementy: docenienie roli czasu, wyzwolenie niewolników i powrót do własności oraz wymiar religijny – skoro Bóg ma wyzwolić mnie, ja muszę wyzwolić innych. Najpierw czas – chodziło o to, by uświadomić sobie, że czas biblijny to czas wypełniony teraźniejszością Boga. Sensu życia nie upatrywało się w przeszłości, ani też w przyszłości. Chodziło o postawienie pytania, czy teraz jestem szczęśliwy, czyli czy teraz jest to dla mnie czas sensowny, bez uciekania w przeszłość czy przyszłość. Wolność dla niewolników – ile spraw nas zniewala, ile z tego, co uważamy, że zależy od nas, w rzeczywistości od nas nie zależy. I wreszcie wymiar religijny, tak bardzo współbrzmiący z tegorocznym orędziem – bez odpuszczenia win pokój nie nastąpi.

Pokój to zgoda na drugiego. Jednym z przejawów braku pokoju są wojny i konflikty. Jak wiele z tego, co jest rzeczywistością świata opiera się na wojnie. Nie na tej rozgrywanej na froncie, ale na podtrzymywaniu wojny (kredyty na zbrojenie, podtrzymywanie finansowe konfliktów), a także na czerpaniu profitów po ustaniu działań (wielka odbudowa, która znowu angażuje kapitał najbogatszych). Jak długo wojna będzie elementem wzrostu gospodarczego (niektórych) i jak długo będzie napędzaniem rynków (niektórych), tak długo nie można mówić o budowaniu struktur pokoju. Dalej ubóstwo i nierówności. Św. Bazyli z Cezarei pytał: Skoro nagi wyszedłeś z łona matki, skąd masz to, co masz? Tu dotykamy pytania o to, czy nasze uczciwie osiągnięte przychody usprawiedliwiają poziom naszego życia. A jeżeli mam więcej niż należałoby się spodziewać, to skąd mam to, co mam? W tym pytaniu przejawia się kolejny poziom struktur niesprawiedliwości. I wreszcie dług zagraniczny i ekologiczny. Państwa zadłużone to państwa biedne, skazane na zaciąganie pożyczek jeszcze bardziej pogrążających w biedzie. Inaczej mówiąc, za grzechy strukturalne powodujące nierówności płacą najbiedniejsi. A ekologia? Znowu dotykamy rozchodzenia się przyczyn i skutków. Za skutki niszczenia środowiska odpowiadają kraje bogate. A kto będzie płacił cenę? Znowu najbiedniejsi. I tu właśnie papież Franciszek mówi wyraźnie, że darowanie zadłużenia krajów biednych może być rekompensatą za dług ekologiczny jaki mają kraje bogate w stosunku do pozostałych. Nie mogą wyłącznie biedni płacić wszystkich długów.

Warunki prawdziwego pokoju. Jak więc budować pokój w sposób realny? Najpierw przez uświadomienie sobie, że nienawiść sprawia, że nasze patrzenie na bliźniego jest przysłonięte emocjami, które rzutują na poznanie prawdy o świecie. Dzisiaj nie próbujemy poznać rzeczywistości, ale z góry układamy poznanie w oparciu o emocje, jakie towarzyszą spojrzeniu na drugiego człowieka. Emocjami piszemy historię, emocjami piszemy przyszłość. Drugi, warunkiem jest wyzbycie się egoizmu. Z jednej strony jest on budowaniem swojej pozycji bez liczenia się z innymi. Z drugiej, rozliczanie się z takiego sposobu życia odwołuje się do egoistycznie pojętej moralności – moje prawa, moje zasady, moje usprawiedliwienia czynów złych. I wreszcie strach, a właściwie zarządzanie strachem. Polega ono na takim budowaniu rzeczywistości, które opiera się o nieustanne tworzenie obrazu wroga, o mówienie o wszechobecnym kryzysie, który ma paraliżować, o wynikającej z niego polaryzacji społeczeństwa dokonywanej poprzez manipulacje medialne, aż do uzasadniania strachem podejmowanych działań represyjnych.

Potrzeba rozbrojenia serca. Nie wystarczą więc piękne hasła, idee nie mające pokrycia w rzeczywistości. Potrzeba uświadomienia sobie, że pokój jest pochodną sprawiedliwości, czyli zgodą na drugiego, przypisaniem mu tych samych praw, jakie przypisuje się sobie. Dopiero wtedy można pytać, jaki będzie nowy rok. Inaczej pozostajemy na poziomie pobożnych życzeń i niczym nie uzasadnionych nadziei. Warto więc powtórzyć zawołanie tegorocznego orędzia: odpuść nam nasze winy i (dopiero wtedy) obdarz nas pokojem.