Śp. Prof. Barbara Skarga

W wieku 90. lat odeszła do wieczności Pani Profesor Barbara Skarga. Odeszła – jak przystało na wielkiego Filozofa i Człowieka – wypełniając twórczym a jednocześnie trudnym życiem te piękne pojęcia. Są bowiem dwa typy filozofów: tacy, którzy szukają odpowiedzi na pytanie KTO? i tacy którzy stawiają pytanie CO? Odpowiedź na drugie pytania sprawia, że łatwiej sprzedać owoce poszukiwań, prościej zaistnieć. Procesami zajmują się dzisiaj prawie wszyscy. Coraz mniej filozofów zajmujących się człowiekiem. Może dlatego, że po to, by pytać o człowieka, najpierw człowiekiem trzeba być.

Śp. Barbara Skarga nie potrzebuje zbędnych, nawet pośmiertnych laurek. Jej filozofia tłumaczy bowiem ją samą. Niech więc w hołdzie Pani Profesor wybrzmią raz jeszcze jej własne słowa: Kiedy jeden coś do mnie mówi, a drugi mówi to samo, to nie jest to to samo. Kiedy człowiek zwraca się do człowieka ze słowem, w którym wypowiada to, co zrozumiał, to nie idzie przy tym jedynie o idealne treści zdań. Te są dobre, by grać nimi w karty. Słowa jednak, które przekazują rozumienie, nabierają znaczenia w zależności od tego, kto je wypowiada.

Leszek Kołakowski – samotnik i sceptyk

Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni. A większość z nich… Psalmista dopowiedział, że większość z nich to trud i marność.

W wieku „mocnych” odszedł dzisiaj Profesor Leszek Kołakowski. Jego życia wystarczyłoby na kilka biografii, a zamknął ją w jednym życiu człowieka niewielkiej postury i wielkiego intelektu. Był człowiekiem wielkim, to znaczy samotnym. Podziwianym, docenianym a jednak samotnym, bo trudno byłoby zmieścić go w jakiejś jednej szkole, a jeszcze trudniej byłoby zatrzymać go tam na dłużej. Zdeklarowany marksista, który obraził się na marksizm w przejawach (usunięcie z partii w 1966, potem rok ’68 i ostateczne rozstanie z Uniwersytetem Warszawskim). Potem twórczy rozkrok pomiędzy Chicago a Oxfordem jako owoc rewizjonizmu, któremu zresztą też nie był wierny. I wreszcie zdrada filozofii uniwersyteckiej. Zdrada, bo chociaż ciągle wykładał, to nie był już filozofem, był mędrcem.

Kto śledził bez uprzedzeń twórczość Kołakowskiego łatwo mógł zauważyć, że szedł on pod prąd współczesnemu rozumieniu filozofii. Dzisiaj w świecie korupcji filozofii próbuje się uprawiać filozofię dopełnień. Natomiast Kołakowski oscylował pomiędzy duchem marksistowskiego Absolutu, wiarą w konkretną klasę społeczną, bo – jak wierzył – tylko w ramach określonej klasy prawda staje się poznawalna, aż po marksistowską nadzieję, która połączona z apokaliptyczną refleksją dała podwaliny filozofii z jednej strony niedefiniowalnej, z drugiej zaś niezaprzeczalnej, bo możliwej do oceny wyłącznie w perspektywie całości – ta zaś jest nieuchwytna, nawet przez życie trwające osiemdziesiąt dwa lata.

Nie łatwo zdefiniować to życie. Charles Taylor nazywa Kołakowskiego „samotnym podróżnikiem, przenikliwym krytykiem wszystkich intelektualnych szkół, prawdziwym, acz sceptycznym myślicielem” i „współczującym obserwatorem wiary chrześcijańskiej”. I zapewne jest sporo prawdy w tej ocenie. Był bowiem samotny i przenikliwy a jednocześnie wierzący wiarą bez zachwytu. Kiedyś na pytanie o to, czy doświadczył cudu, odpowiedział, że nie. A kiedy rozmówca drążył dalej, iż są tacy, którym otwierają się bramy niebios, z właściwą sobie ironią odpowiedział: Nie wiem, komu się otwierają, a kto sobie tylko wyobraża, że mu się otwierają.

Nie był typowym profesorem akademickim, gdyż nie budował wokół siebie aury wielkości i przestrzeni dla podziwu. Wierny ironii, również siebie tak traktował. Nie nazywał rzeczy tworzonych wielkimi. Nie wierzył jak większość, gdyż jego wiara nie mieściła się w schematach dających pozór całości. Był inny.

Odchodzi kolejny, dość kontrowersyjny człowiek. A ja z każdym takim odejściem uczę się coraz bardziej, że prawdziwa wiara to pokora. Gdzie nie ma pokory, nie ma ani wiedzy, ani wiary. Nie chcę porównywać Profesora Kołakowskiego z innymi wielkimi. Zapewne tego by sobie nie życzył.

Odszedł. Co więc pozostaje? Pozostaje pytanie jakiego wyuczono katolika: A co z jego duszą po śmierci? Chciałoby się zorganizować jakąś linię modlitwy, pokazującą przy okazji, że los każdej niepewnej duszy jest w naszych rękach. A ja nawet nie wiem, jak zdefiniować jego wiarę. I chyba dobrze. On też nie wiedział. Kiedy jeden z rozmówców usilnie drążył w jego życiorysie doprowadzając do pytania o wiarę, Kołakowski dał odpowiedź, która troszczącemu się o jego duszę musi wystarczyć. Powiedział wtedy: W co wierzę, Pan Bóg wie doskonale.

Nie podsumowujmy więc życia, które nie chciało być podsumowane.

Marksista, ironista, sceptyk poszukujący sacrum. I niech taki pozostanie, z Tym, który wie doskonale w co Kołakowski wierzył.

Po prostu Mistrz!

Mija rok od śmierci Profesora Mieczysława Alberta Krąpca, dominikanina, założyciela Lubelskiej Szkoły Filozoficznej, wybitnego Filozofa i Mistrza,. Może szczególnie należy podkreślić właśnie to słowo: Mistrza. Od kilku lat zauważamy bowiem w świecie naukowym bardzo dziwne zjawisko, na które przed laty wskazywał już Heidegger – korupcję filozofii. Korupcja nie polega tu oczywiście na braniu pieniędzy, bo kto filozofa przepłaci i po co? Korupcja polega na tym, że filozofia przestała odpowiadać na pytania nurtujące człowieka. Odeszła od pytań o sens, cel i zaczęła zajmować się tym, czym kiedyś filozof by się nie zajął – fragmentami wiedzy, tak małymi, że budowanie sensu życia na nich jest po prostu śmieszne. Skutek jest oczywiście przewidywalny; na pytanie o sens nie odpowiada już filozof, ale wróżka, jak w zamierzchłych przedfilozoficznych czasach.

Brakuje nam mistrzów, to znaczy ludzi, z którymi chciałoby się żyć, myśleć tak jak oni, wybierać ścieżki poszukiwania prawdy – tak jak oni. Ale mistrzowie odchodzą, a zostają wyrobnicy z odpowiednio przydzielonym numerem klasyfikacji naukowej. Może znowu trzeba będzie prawdziwą mądrość wyprowadzić poza uniwersytet, bo już tylko tam zostanie miejsce na nieskorumpowaną mądrość jasno oddzieloną od tzw. wiedzy. W przeciwnym razie, budując wyłącznie na wiedzy CAŁE swoje życie, staje się ono niewytłumaczalne, gdyż CAŁE to tylko kawałek…

Odszedł MISTRZ. Prawie jak testament brzmi ostatnie hasło jakie napisał do Encyklopedii Filozofii: Chrześcijaństwo. Jest to przestroga dla (f)ilozofów wszelkich maści, którzy wstydzą się Boga w swojej refleksji. Wstydzą się, ale i wstyd okrywa ich własną twórczość. Prawdziwy (F)ilozof ma odwagę; taką, jakiej nie brakowało M.A. Krąpcowi. Pamiętam go z jego różnych wykładów. Miał naturalnych wrogów, gdyż karły nawet w bajkach są złośliwe. Ale stanął po stronie PRAWDY, tej jedynej FILOZOFII, która trwa. Nie bał się prawdy i odpowiedzialności. Nie miał poglądów kształtowanych pod wpływem opinii publicznej, nie musiał też ich zmieniać pod wpływem nacisków prasowych… jak to się niestety dzieje (sic!) . Wiedział, że pomiędzy karierą uniwersytecką a karierowiczostwem jest taka sama różnica jak pomiędzy prawdą a polityczną poprawnością.

Co więc pozostaje, czy tylko odgrzebywanie przeszłości? Wierzę, że mistrzowie ciągle jeszcze są wśród nas. Pomóżmy sami sobie, uwierzmy że światem nie owładnął jedynie „optymizm tragiczny”. Jeśli ktoś z Państwa spotkał na swojej drodze Mistrza, podzielmy się tym z innymi i promujmy tych, którzy jeszcze naukowej korupcji nie ulegli.

Czekam zatem na świadectwa o Mistrzach.  

Verified by ExactMetrics