Bóg umarł…

Od czasu do czasu pojawia się ktoś, kto wieści śmierć Boga. Mówi to zawsze w jakimś konkretnym celu. Bo albo chce ocalić wierzącego przez pamięć Boga, albo zmusić go do głębokiego rachunku sumienia. Tak czy inaczej, wiara nekrologiczna jest w istocie zaproszeniem człowieka na pogrzeb Boga. I jak to na pogrzebie bywa, prawo do opowiadania o zmarłym ma każdy kto go znał, a nawet ci, którzy go nie znali, bo przecież umarł i nie zaprzeczy.

To krótkie wprowadzenie wydaje się niezbędne do pełniejszego zrozumienia lektury artykułu Jana Hartmana „Zła nowina” (TP , 31 stycznia 2010). Artykułu, który obok polemicznych wątków merytorycznych, zdaje się mieszać filozofię, osobiste wyznanie, pobieżne relacjonowanie nie do końca uargumentowanych opinii, czy wreszcie, co osłabia wydźwięk tego artykułu najbardziej, używanie kwantyfikatora wielkiego.

Tekst jednak powstał. I nie chodzi autorowi najwyraźniej o to, by wpisać się nim w poczet wieszczów śmierci Boga. Ciężar gatunkowy tego tekstu nie jest bowiem aż tak wielki. Przypomina raczej współczesną formę tworzenia prawdy: wyolbrzymiaj, prowokuj, a niewątpliwie znajdzie się ktoś, kto powie coś, czego nie wiesz, albo powiedzieć nie chcesz. I tu autor się nie myli. Tekst prowokuje, czego jestem najlepszym przykładem. Skoro zaś tekst nie jest manifestem programowym, lecz raczej przyczynkiem do poruszenia umysłu, powstrzymam się od komentowania tekstu jako całości (bo całością nie jest), koncentrując się wyłącznie na tym, co we mnie rezonuje po lekturze tekstu.

Tolerancja i miłość. Zestawienie istotne, aczkolwiek niebezpieczne, jak wszelkie zestawienia pojęć, które usiłuje się interpretować dowolnie. Bo fałszywy jest prezentowany w tekście dylemat: albo tolerancja niewiernych (czego konsekwencją jest osłabienie własnej wiary), albo sprzeniewierzenie się przykazaniu miłości. Jeśli przypisać autorstwo przykazania miłości również Jezusowi (jako Synowi Autora przykazania), to trudno zakładać, iż nie zna On sensu tego pojęcia. Rozumiał je w ten sposób, że nie tolerował niewiernych. Często wyrzucał im brak wiary, wywracał stoły, zestawiał z marginesem (na korzyść marginesu). Słowem, jakby nie kochał. Ale jednak kochał. Bo nie tolerując umarł z miłości. Może więc zamiast przeciwstawiania „tolerancja niewiernych – sprzeniewierzenie się przykazaniu miłości”, lepiej wyprowadzić jakieś pozytywne stwierdzenie, np. tolerować, to umrzeć z miłości.

Inna dyskusyjna teza brzmi: prawdziwa wiara zakłada, że to moja, a nie twoja wiara jest właśnie prawdziwa. Autor korzysta z tzw. zasady czystej racjonalności. Polega ona na tym, że wprowadza się pewne reguły czy pojęcia w taki sposób, że się ich nie dyskutuje, resztę zaś można poddać uczciwej debacie. Tylko, że właśnie debata oparta na regułach i pojęciach, których nie można poddać dyskusji nie jest już uczciwa. Bo zaproszenie jest następujące: jeśli masz wiarę i chcesz, żeby była prawdziwa, to musisz uznać, że wtedy tylko ona jest prawdziwa, kiedy nie towarzyszy jej tolerancja niewiernych. A dalej masz prawo dyskutować do woli czy to słuszne czy nie. Wydaje się jednak, że takie postawienie sprawy pozbawia dyskusję jej najważniejszego przedmiotu – odpowiedzi na pytanie czym jest wiara prawdziwa? Św. Augustyn odpowiedziałby, że jeśli wiesz, że twoja wiara jest prawdziwa, i że to właśnie w takim jej wyrazie manifestuje siebie Bóg, to w tej samej chwili przestałeś rozumieć słowo Bóg, a więc wierzyć prawdziwie. To właśnie dlatego słucham innych, którzy opowiadają o swojej wierze, by odpowiedzieć samemu sobie czy moja wiara jest prawdziwa. Ale szukam jej prawdziwości nie po to, by z innymi walczyć, ale po to, by nią żyć. Bo tylko prawdziwą wiarą żyć warto. Ale będę tolerancyjny chyba aż do śmierci, bo wiara prawdziwa jest trudna nie tylko do poznania, ale i do wcielenia w życie. To ja sam dla siebie będę pierwszym nieprzyjacielem wiary prawdziwej, ile razy fanatycznie za taką ją uznam. Nie oznacza to jednak, że nie wierzę w sens szukania prawdy i że brak mi wiary w możliwość jej znalezienia. Wiem tylko, że czasem zamiast walczyć z sobą wolę walczyć z drugim i to nazywać wiarą prawdziwą.

Kolejne zdanie jest równie dyskusyjne: Bóg jest poza i ponad wszelkimi atrybutami, jakie możemy mu w najwyższym stopniu przypisać. Otóż wydaje się, że autor chciał wpisać ten tekst we współczesne rozumienie postępu naukowego. Skoro w średniowieczu powiedzieli, że Bóg jest ponad to dzisiaj trzeba coś dodać, np. ponad i poza. Na ponad mogę się zgodzić, gdyż niewątpliwie Bóg nie wyczerpuje się ani w naszych pojęciach, ani w schematach. Ale czy rzeczywiście jest poza? Przeczy temu przykład Jezusa, trochę jednak powiedział o Ojcu w języku powszechnie zrozumiałym, przypisując Mu jednak, wbrew tezie Hartmana, kilka predykatów.

Czy Bóg umarł? Kiedy odnotowuje się spadek zainteresowania Kościołem, praktykami, można powiedzieć, że w pewnym sensie umarł, przynajmniej w nas. Ale pomiędzy „w nas” a „dla nas” jest mała różnica. Dopóki Kościół będzie powtarzał, że Bóg umarł dla nas, a my nie będziemy zbyt pewnie wierzyć, że umiera w nas, dopóty Bóg będzie żył. Prawdziwej wiary nie zabije wątpienie, tolerancja, akceptowanie niewiernych. Prawdziwą wiarę może zabić raczej „wiara prawdziwa”, gdyby miała znaleźć eksplikację w przytoczonej na wstępie definicji.

Autor

Jarosław Andrzej Sobkowiak

cognitive science, anthropology of communication, media ethics, media and artificial intelligence, UKSW Knowledge Base - team leader // kognitywistyka, antropologia komunikacji, etyka mediów, media a sztuczna inteligencja, Baza Wiedzy UKSW - przewodniczący zespołu https://bazawiedzy.uksw.edu.pl

2 komentarze do “Bóg umarł…”

  1. Kiedy jeszcze pracowałam w szkole, na katechezie, na pytanie: ,,Czemu niektórzy nie uznają Boga?” dziesięciolatek bez zastanowienia odpowiedział: ,,Ponieważ nie umieją miłować”. Moim skromnym zdaniem, gdy wielu teologów, słusznie zastanawia się nad fenomenem źródła modernistycznego hasła F. Nietzsche’go z ,,Tako rzecze Zaratustra”: ,,Bóg umarł” i jego akomodacji we współczesnym światopoglądzie, warto zwrócić uwagę na prozaiczny problem ludzki – a jest to problem rozumienia miłości. Otóż, wszyscy, nawet ateiści i katolicy obiema rękami podpisaliby się pod jednoczłonowym przykazaniem miłości: ,,Miłujcie się wzajemnie”. Wielki opór dostrzega się, kiedy Kościół katolicki przypomina dopowiada: ,,jak Chrystus umiłował”. Wobec tak pojętej miłości nic dziwnego, że dziesięć lat temu odbiło się głośnym echem zdanie Kongregacji Nauki Wiary, zawarte w Deklaracji Dominus Iesus: ,,Jedyny Kościół Chrystusowy jest w Kościele katolickim”. Ale zbaczam trochę z tematu. Ale tylko po to, by ukazać sedno problemu: renesans antropologii bez Boga, mieszczący się w haśle ,,Bóg umarł” widać u ludzi bez zasad, nie chcących kierować się w życiu moralnością chrześcijańską, gdyż ona wymaga miłości – tej prawdziwej, wiary również prawdziwej, a nie kreowania swoich zasad etycznych. Po ,,unicestwieniu” Boga przyjdzie kolej na zamachy na życie ludzkie – bo skoro człowiekowi zabierze się jedyny punkt odniesienia, tj. Boga, wmówi się mu, żę nie jest już osobą, ale zlepkiem komórek, rzeczą, którą można zniszczyć. Już teraz grozą napawa fakt problemu określenia człowieka: na konferencji biolog, próbując nazwać człowieka w okresie prenatalnym, wahał się między pojęciami: ,,osobnik” i ,,zarodek”… Oba przecież nie oddają w pełni godności ludzkiej. Dlatego zagadnienie ,,śmierci Boga” nie stanowi jedynie pustej teorii, kością dyskusji światopoglądych, ale jawi się jako problem natury moralnej: ujęcia pojęcia człowieka i jego godności, i wypływających z niej praw- gdyż jeśli Bóg umarł, to człowiek staje się osobnikiem, a jego godność zniża się tylko to tworu reproduktywnego. Przeto nie można pomniejszać zjawiska postmodernistycznej ,,śmierci” Boga, gdyż wynik dyskusji na ten temat decyduje o przyszłości człowieka, sensie jego życia.

  2. A mi się wydaje, że Jezus ich jednak kochał. Owszem, wyrzucał im brak wiary, krytykował czyny, ale to właśnie z miłości. Chciał im pokazać coś w stylu: To nie tędy droga. Nie rozumiesz, że jeżeli się nie nawrócisz- przegrasz? To tak, jak rodzic zakazuje dziecku wyjść ze znajomymi wieczorem, nie dlatego, że dziecka nie kocha i pozbawia go przyjemności, tylko dlatego, że go kocha i chce go ustrzec przed niebezpieczeństwem.

    Bóg nie umarł 🙂 Przezwyciężył śmierć. Ale my w to nie wierzymy.

    Jeśli ktoś mi powie, że Bóg nie żyje i zasypie argumentami, nigdy nie przyznam mu racji. Niech pojedzie do Centrum Onkologicznego i wda się w rozmowę z pierwszym napotkanym chorym, który ma taką radość w oczach, taką radość z życia. Niech zada mu pytanie, skąd to się bierze? Jestem pewna, że odpowie: z wiary. Z wiary w Boga, z wiary w życie. Takie miejsca pokazują, że jest Coś „ponad”.

Możliwość komentowania została wyłączona.