Szukanie początku jest charakterystyczne dla bytu świadomego. I nie chodzi tylko o poszukiwanie Boga. Najlepszym przykładem „świeckiego” szukania początków jest dyskusja o tzw. bożym genie, czyli o czymś, od czego można by rozpocząć wszystko.
Świadomość jest zawsze świadomością czegoś. Nie da się jej zamknąć w obrębie jednego bytu. Ale czego świadomość ma człowiek, kiedy pyta o początek? I jeśli nie ma jasnej odpowiedzi – przynajmniej dla siebie – jak tłumaczy siebie patrząc w przeszłość i wybiegając w przyszłość?
Żeby jednak nie zaprzątać sobie głowy początkiem świata, spróbujmy skrócić drogę poszukiwań – zapytajmy o początek samych siebie. Możemy tych początków nie akceptować, możemy je nawet zacierać, ale czy to zmieni fakt, że żyjący pochodzi od żyjących?
W refleksji religijnej u początku pojawiły się miłość i grzech. Pierwsza każe szukać jedności, druga separacji. Ale i jedna, i druga znaczy życie każdego z nas. Dziwimy się owemu poczuciu jedności i nieskazitelności, które przeczuwamy. Dziwimy się też temu, że tak wiele w życiu potrafimy zepsuć. Dwie wykluczające się tajemnice.
Lęk przed zależnością czasami każe zapomnieć o początku. Ale czy utrata pamięci jest receptą na wyzbycie się tego, co jest w nas? To trochę tak, jakby pacjent przepuścił przez niszczarkę dokumentację choroby wierząc, że to go uzdrowi. Tymczasem dokumentacja nie jest źródłem choroby, lecz jej opisem. Zniszczenie opisu nie zniszczy ani przyczyn, ani skutków choroby.
I nawet jeśli świadomość na chwilę pozwoli zapomnieć Boga i zwolni z pytań o początek, pozostaje mieć jednak jakieś wytłumaczenie na to, że ja po prostu jestem. A byt świadomy nie zadowoli się prostym faktem, że jest. Aż tak prości nie jesteśmy. Wśród tłumaczeń pojawia się więc i „pusty obłok”, pozorny tryumf racjonalnego myślenia. Tylko nie jest to zwycięstwo nad biblijnym opisem początków, lecz zwycięstwo samotności, która bez świadomości początku i celu doskwiera jeszcze mocniej.