Wiara nie rodzi się z braku zgorszenia

Mocne jest wezwanie z dzisiejszej Ewangelii: rozstrzygnijcie, komu chcecie służyć! Wezwanie jest mocne, ponieważ pierwsze co przychodzi do głowy to reakcja – nie chcemy służyć nikomu, chcemy być wolni. Tymczasem problem nie polega na tym, czyimi chcemy być niewolnikami, ale na tym, komu chcemy służyć w wolności, czyli od kogo nie chcemy odejść. Mylne jest więc przekonanie, że wiara rodzi się z braku zgorszenia. Przeciwnie, wiara umacnia się wśród zgorszenia, a nawet sama może stać się zgorszeniem.

Czym jest więc wiara i czym jest zgorszenie? Wiara to rozumna służba Bogu, rozumna i wolna. Oznacza to, że wierzyć w Boga prawdziwie można tylko wtedy, gdy ma się świadomość istnienia bożków, które czasowo mogą pociągać bardziej niż Bóg. Czym zatem jest zgorszenie? W Starym Testamencie zgorszenie było rozumiane jako brak zdecydowania. Gorszę się, ponieważ sam nie wiem czego chcę. Nie umiem jednoznacznie określić w co wierzę, więc próbuję gorszyć się fragmentami wiary, jakby z tego zgorszenia dało się złożyć wiarę prawdziwą. Tymczasem wiara potrzebuje zrozumienia jej na trzech poziomach: Co oznacza, że wierzę? Kim jest Ten, w którego wierzę? Co uczynił w moim życiu, że chcę wierzyć dalej, czyli służyć, czyli nie chcieć odejść?

Na zgorszenie nie potrzeba nawrócenia drugiego, na zgorszenie potrzebne jest moje nawrócenie. Wiara nie rodzi się z braku zgorszenia. W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o Ciele i Krwi jako pokarmie i napoju. Trudna jest ta mowa. Gorszy. Niektórzy zgorszeni zaczynają odchodzić. Jezus mógłby zmienić narrację, wprowadzić przenośnię. On nie tłumaczy się jednak z tego, co gorszy, lecz wskazuje, że zgorszenie bierze się z faktu, że niektórzy gorszą się, ponieważ nie wierzą.

By zgorszenie nie przeszkadzało wierze potrzeba nawrócenia. My się jednak nie nawracamy, lecz starzejemy. Grzech przypomina niewolnictwo. Znosimy jego formy, jakie występowały w minionych wiekach. Zupełnie nie przeszkadza nam współczesne niewolnictwo oraz to, że czasem sami czynimy z innych niewolników. Podobnie z grzechem, nie nawracamy się, lecz starzejemy. Porzuciliśmy grzech minionego etapu życia, a zupełnie nie przeszkadza nam, że grzeszymy, tylko inaczej, jakby bardziej stosownie do wieku.

Rozstrzygnijcie jakiemu Bogu chcecie służyć? Zdecydujcie w co chcecie wierzyć? A może w kontekście braku chęci nawrócenia uczciwiej byłoby odejść i nie tłumaczyć braku wiary zgorszeniem? Rozstrzygnijcie dziś!

Eucharystia i głód

Jestem głodny i mogę się najeść. Ale na opakowaniu produktu nie zapisano składu. Jedzenie opakowane w jakiś zwyczajny papier. Nie wiem nic o jedzeniu, znam tylko osobę, która mi je dała. Jednak nie jem, bo opakowanie nie jest oryginalne. Przecież to ono rodzi zaufanie. Jestem głodny.

Jestem głodny. Ktoś zostawił jedzenie. Nie wiem kto, ale jedzenie jest w oryginalnym opakowaniu. Jest podany nawet skład i kalorie. Nie wiem, kto mi je zostawił, ale na opakowaniu jest wszystko, by móc poczuć się bezpiecznie. Nie muszę już być głodny.

Eucharystia. Niby wiem kim jest Bóg. Ale nie wiem jak On, Bóg może dać swoje Ciało. Nie rozumiem, więc nie jem. Nie muszę być głodny, ale to wymagałoby zaufania i pokory. Nie potrafię ufać, jeśli nie sprawdzę. Nie mam tyle pokory, by przyjąć, czego nie rozumiem. Gdyby Eucharystię opakować w rozum? Głód staje się kryterium mądrości. Czy go pokonam czy on pokona mnie?

Mechanizm obronny wiary – ucieczka w rzeczy drugorzędne

W dziewiętnastą niedzielę liturgia zaprasza nas do konfrontacji naszego doświadczenia życia z doświadczeniem jakie było udziałem proroka Eliasza. Misja traci sens, wszystko co robił do tej pory tylko wypala, to co pierwsze stało się ostatnie, a ostatnie stało się pierwsze. Tak rozpoczyna się mechanizm obronny wiary – ucieczka w rzeczy drugorzędne. Tymczasem w chwilach największego wypalenia najważniejsza jest świadomość, że człowiek sam sobie nie pomoże, że pomoc musi przyjść z zewnętrz. Prorok Eliasz usłyszał słowa: Wstań i jedz! My na nasze wypalenie w każdej Eucharystii słyszymy słowa: Bierz i jedz! Nie pomoże zajmowanie się sprawami drugorzędnymi, omawianiem zewnętrznych zagrożeń Kościoła, szukaniem winnych poza sobą. Pojawia się bowiem trudne, ale do bólu logiczne pytanie – zakładając, że w kościele są już ci, którzy przebrnęli przez zakusy świata, co się dzieje, że liczba uczestniczących w Eucharystii nie pokrywa się z liczbą przystępujących do komunii? Kto nam to zrobił? Liberalizm? Ideologie? A może my sami, naszymi wyborami życiowymi?

Może celebrujemy nasze wypalenie wiary poza wiarą, poza Bogiem? Podświadomie zaczynamy pomniejszać to, czego nie mamy. Nie jest najważniejsza komunia, najważniejsze być dobrym człowiekiem, otwartym, tolerancyjnym. Kolejny błąd logiczny polega na tym, że z takiego twierdzenia można by wyciągnąć wniosek, że człowiek chodzący do komunii nie jest dobry, nie jest zdolny do otwartości i tolerancji. Czasem właśnie w taki sposób oszukujemy samych siebie.

Tymczasem to właśnie komunia jest najważniejsza. Owa „przedziwna wymiana” – chleba na Ciało, wina na Krew. Nie jest to jednak magia, ani reifikacja sakramentów. Motywem przedziwnej wymiany jest miłość. Może więc warto w takim kontekście postawić pytanie o (nie)skuteczność Eucharystii w naszym życiu. Z czego, z jakich intencji jest chleb, który ma stać się Bożym Ciałem? Na jakie intencje i sytuacje natrafia Ciało Pańskie stając się naszym pokarmem? Żaden wierzący nie wątpi w realną obecność Jezusa w Eucharystii. Można wątpić tylko w realność naszych pragnień i prawdziwość naszej miłości.

Komunia jest najważniejsza. Gdyby tak nie było, można by ją zastąpić dłuższymi śpiewami, rozbudowaną refleksją nad czytaniami. Tymczasem wszystko co piękne w liturgii (śpiewy, komentarze, słowo) ma doprowadzić do komunii. Prorok Eliasz dopiero mocą przyjętego pokarmu mógł iść dalej czterdzieści dni i czterdzieści nocy do góry Horeb. To właśnie ta góra, z której wyrusza Mojżesz z nowym prawem, z nowym celem i z nową historią.

Bierz i jedz! Mechanizmy obronne nie pomogą i nie zastąpią prawdziwego pożywienia.