Droga Krzyżowa 2023

(do prywatnego rozważania)

Stacja I – Jezus na śmierć skazany

Człowiek niewygodny, niepotrzebny. Osądzić, doprowadzić do upadku. Ktoś kto wnosi zamęt w moje uładzone życie. Jedyne co mnie niepokoi, że On milczy. Przecież każdy wie, że ma prawo do protestu, że może się odwołać, jeśli ma poczucie niesprawiedliwego wyroku. Panie Jezu, jakże często niepokoisz moje sumienie tym milczeniem. Jakże często oskarżam tych, którzy nie mogą się bronić. Nawet Twoich świętych.

Stacja II – Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Każda moja modlitwa rozpoczyna się od słów: tylko proszę Cię Panie, żeby ten krzyż nie był zbyt ciężki. Nie musi też przypominać Twojego krzyża, a nawet może być piękny. Przecież będę o nim opowiadał. Skoro tak bardzo kocham mój krzyż, to dlaczego pytam, dlaczego się buntuję? Dlaczego Ty się nie buntowałeś? Nie umiem nieść swojego krzyża, nie umiem go nieść tak jak Ty. Dlatego zrzucam go na innych. A moje ramiona są znowu wolne od prawdziwego krzyża, by zrobić miejsce na promocyjne krzyżyki mojej wiary.

Stacja III – Jezus upada po raz pierwszy

Dlaczego chcę być lepszy niż On? Dlaczego dziwią mnie moje upadki? Dlaczego nie mogę zaakceptować, że nie daję rady, że nie jestem idealny? Kiedy nie umiem akceptować własnych upadków, nie umiem też akceptować upadków innych ludzi. Umiem tylko oskarżać i dziwić się.

Stacja IV – Spotkanie z Matką

Są w życiu takie chwile, które nazywamy granicznymi. Jeszcze krzyczą obcy ludzie, jeszcze chcą pomóc. A najbliżsi wiedzą, że nie można już nic zrobić. Można tylko być i milczeć. Może to jest najbardziej przejmujące w tym spotkaniu, że wszystko co ważne i czułe trzeba wyrazić bez słów. Nie umiem milczeć i dlatego wypowiadam tyle banałów o krzyżu i cierpieniu.

Stacja V – Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi

Ja (tu każdy może wstawić własne imię), oświadczam, że nie mam nic wspólnego z Tym człowiekiem (tu też można wstawić imię osoby, której się wyrzekam). Nie chcę wchodzić w Jego historię. Nie chcę dochodzić, kto miał rację. Pod krzyżem mojej obojętności upadają więc słabi, niewinni, nawet zmarli, którzy nie mogą się bronić. Nawet doprowadzam do upadku świętych. Tak bardzo nie chcę mieć nic wspólnego z oskarżonym Jezusem, z Kościołem, z drugim człowiekiem.

Stacja VI – Weronika ociera twarz Jezusowi

I nagle jakaś prosta kobieta zdobywa się na gest, który mnie zawstydza. I nagle jakiś człowiek, którego nie podejrzewałbym o wiarę mnie zawstydza. Ja mam wiarę, on ma serce i odwagę. Ja mam credo, on je realizuje. Ja tłumaczę, dlaczego nie mogę, on bierze Chrystusa w obronę. Zawstydzasz mnie Weroniko, zawstydzasz mnie człowieku, którego nie posądzałbym o wiarę.

Stacja VII – Jezus upada po raz drugi

Już piąty tydzień moich postanowień wielkopostnych. Powinienem mocno trwać, a ja już drugi raz upadam. Dlaczego nie dajesz mi siły, bym szedł wyprostowany dźwigając krzyż moich postanowień. A może chcesz mi powiedzieć, że nie dźwigam krzyża, bo jestem zbyt pyszny. Zamiast chlubić się Twoim krzyżem, pysznię się swoim.

Stacja VIII – Jezus pociesza płaczące niewiasty

Tanie współczucie wiele nie kosztuje. Córki Jerozolimskie nie płaczcie nade mną. Bo płacząc nade mną, przestajecie opłakiwać wasze własne życie. Płaczcie nad sobą, nad tym, że moja śmierć jest ciągle bezowocna w waszym życiu. Płaczcie, że żyjecie „jakby Boga nie było”.

Stacja IX – Jezus trzeci raz upada

Z trzeciego upadku człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Miał być sukces bez upadków, ale nie wyszło. Zgadzam się więc na sukces z upadkami, ale ostatecznie na sukces. Upadłem kolejny raz. Czy mam jeszcze w uszach moją pychę (musisz być najlepszy). Czy muszę upaść jeszcze czwarty, piąty i kolejny raz, by zrozumieć? Nie liczmy upadków, zacznijmy liczyć, ile razy udało się powstać.

Stacja X – Jezus z szat obnażony

Zdarcie szaty to grzech i małość. Zedrzeć szatę z Jezusa, zedrzeć ze swojej chrześcijańskiej wiary, pozbawić godności Kościół, świętych. Gdyby robili to tylko niewierzący. Ale robię to również ja sam. Zdzieram godność z innych, bo wcześniej zdarłem ją z siebie. Nie chcę sam być nagi, więc obnażam innych.

Stacja XI – Jezus przybity do krzyża

Nie licz gwoździ wbijanych przez żołnierzy. Policz własne. Wypowiedz je w tej chwili w swoim sercu. Pierwszy gwóźdź – nienawiść, drugi gwóźdź zazdrość, trzeci gwóźdź brak przebaczenia, czwarty gwóźdź…, piąty, kolejny… Czy zrobiłem sobie kiedyś rachunek sumienia z moich gwoździ wbijanych w Jezusa, w Jego Kościół, w dobre imię drugiego człowieka?

Stacja XII – Jezus umiera na krzyżu

Pan życia i śmierci umiera na krzyżu. Nie przydała się ofiara, Ojciec nie oszczędził. Jezus umiera na krzyżu, ale potem zmartwychwstanie. Czy wytrzymam te trzy dni w pozornej przegranej. Czy nie złamią mnie szyderstwa niewierzących, prasy, czasem nawet wierzących kpiących ze swojej wiary. To tylko kawałek mojego życia, który jest próbą. A ja złożyłem już do grobu wszystkie moje nadzieje. Czy nie za wcześnie na śmierć Boga, Kościoła, mojej wiary. A jeśli zmartwychwstanie, co wtedy powiem?

Stacja XIII – Zdjęcie z krzyża

Pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem rozgrywa się nasze życie. Pusty, zakrwawiony krzyż nie bardzo przekonuje, że warto oddać życie za Prawdę. Prosty, uczciwy człowiek nie przekonuje, że Prawda zwycięży. Chory nieuleczalnie nie wydaje się panem życia. Zohydzony medialnie nie pociąga. Jak trudno patrząc na krzyż pamiętać Jezusa, pamiętać, że On przyjdzie w chwale. Może dlatego trzeba przechodzić tę drogę krzyżową tyle razy. Może kiedyś zapamięta się na dłużej tę twarz, to spojrzenie, tę miłość. Może kiedyś zanim bezmyślnie pójdę za tłumem, najpierw spojrzę na Niego, na siebie. Czy moja wiara jest warta tylko tyle, za ile sprzedałem ją w tym roku?

Stacja XIV – Złożenie ciała Jezusa do grobu

Koniec chrześcijaństwa, koniec wiary. Jeszcze tylko kilka sondaży na poparcie tezy. Kilku zmanipulowanych gości w mediach. Kilku grzesznych katolików, najlepiej księży. I koniec chrześcijaństwa odtrąbiony. Zapomnę ja, zapomną inni. Tylko czasem sumienie przypomni mi, że przed krzyżem Chrystusa nie jestem w porządku. Zostawimy resztki wiary dla przyzwoitości: altruizm, dzieła charytatywne, ekologię. Skoro ja mogę zapomnieć, człowiek wierzący, inni – też zapomną. Skoro ja mogę nauczyć się żyć bez wiary, innym przyjdzie to jeszcze łatwiej. A może jednak oszukuję siebie i innych. Może kto raz spotkał Jezusa nie potrafi już zapomnieć? Boże, przywróć mi pamięć, daj mi rozum prosty i czysty i spraw, abym nie musiał się oszukiwać, że zmienił się świat, że zmienił się Kościół, że zmieniła się wiara. Może tylko zamiast składać ciało Jezusa do grobu, przyjmę je do siebie. Bo jeśli zmartwychwstanie we mnie, moje życie przestanie być grobem.

Czy wszystko musi być rozstrzygalne?

(felieton popularnonaukowy )

Rozstrzygalne musi być zupełne. Każda teoria, która rości sobie prawo do bycia zupełną, musi być w pełni rozstrzygalna. Pojawia się jednak problem półrozstrzygalności. O rozstrzygalności możemy mówić wyłącznie na poziomie teorii skończonych. O języku teorii skończonych mówimy wtedy, gdy ma skończoną ilość symboli. W praktyce więc półrozstrzygalność jawi się jako zupełnie bezużyteczna.

Gdyby problem rozstrzygalności przenieść na poziom religijny sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Mamy bowiem wybór: albo wiara jest kwestią rozstrzygalną (co jest nieracjonalną pychą) albo półrozstrzygalną, co czyni ją bezużyteczną w życiu. Tak mówimy i myślimy jednak wyłącznie na poziomie skończonym. I nawet jeśli w niektórych naukach (np. matematyka) zakładamy, że jej teorie są niezupełne, nierozstrzygalne i nie istnieje formalny dowód na ich niesprzeczność – ma się to nijak do istoty religii, chociaż pozornie przez analogię do matematyki, w jakiś sposób usprawiedliwia jej istnienie.

W religii nieskończoność nie jest bowiem ciągiem nieskończonym skończonych etapów wiary w Boga. Istnieje w niej nieskończoność w sposób doskonały jako Jedyne Rozstrzygnięcie i Zupełność. Problem polega na tym, że naszymi narzędziami poznawczymi nie da się udowodnić prawdziwości tej teorii. Doświadczenie religijne, przynajmniej to komunikowalne, balansuje na poziomie półrozstrzygnięć.

Co więc pozostaje? Pogodzenie się z tym, że na poziomie ludzkiej rozstrzygalności religia pozostanie półrozstrzygalna, a więc bezużyteczna. Nie oznacza to jednak, że założenie o całkowitości i zupełności wiary jest irracjonalne i niemożliwe. Trzeba tylko znać granice kompetencji nauki, by nie silić się na podważanie istoty religii półrozstrzygalnymi teoriami.

Nie wszystko musi być rozstrzygalne i zupełne (TERAZ), żeby było w pełni rozstrzygalne i prawdziwe (KIEDYŚ).

Pokonać lęk

(felieton religijny)

Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest nasza wiara. Ale jeśli my nie chcemy zmartwychwstać, daremne byłoby Jego zmartwychwstanie. Człowiek powtarza często, że pragnie i szuka dobra. Problem polega na tym, że nie zawsze odpowiadamy na pytanie: dobra dla kogo? Jeśli drogi Boga i człowieka tak często się rozchodzą, czy jesteśmy w stanie znaleźć dobro, które połączyłoby pragnienie Boga i człowieka?

Dobrym przykładem tej ludzko-boskiej rozbieżności dóbr jest Marta. Kiedy w domu w Betanii podejmuje Jezusa, chce dla Niego dobra, ale nie chce dobra od Niego. Kolacja zamiast Ostatniej Wieczerzy. Takie to częste w życiu. I kiedy staje w obliczu śmierci brata, znowu chce dobra – „Panie już cuchnie”. Chce dobra dla tych, którzy zostali. Chce ich oswoić ze śmiercią, nie chce nieuzasadnionej nadziei. Chce siły do pogodzenia się z tym, co się stało.

Zbyt często potrzebujemy Boga do „pogodzenia się” z życiem. Chcemy od Niego tylko tyle, ile jesteśmy w stanie wykrzesać z naszej (nie)wiary. Co najwyżej jesteśmy jeszcze gotowi, by coś Bogu wyrzucić z Jego zaniedbań w stosunku do nas: „Gdybyś tu był, On by nie umarł”.

Za dużo jednak w nas lęku, by nie godzić się z zastanym, by się zbuntować i prosić o niemożliwe. Chrześcijaństwo nie chce odrywać człowieka od życia. Rozumie, że boimy się śmierci – tej ostatecznej i tej codziennej. Śmierci, która jest paschą do nowego. Ilu jednak rzeczy nowych byśmy nie zyskali, gdybyśmy nie umarli dla starych?

Łazarz świadczy o potrzebie podwójnej śmierci. Jednej, która niewątpliwie go spotkała na końcu życia – ostatecznej i nieodwołalnej. I drugiej, która stała się pierwszą – umrzeć, by dać się wskrzesić w małym, by kiedyś umrzeć i dać się wskrzesić w najważniejszym.

Pozostaje pokonać lęk, często mylony z tanią pobożnością, która zbyt łatwo godzi się na wszystko.

Verified by ExactMetrics