Miejsca zatrzymania w drodze

Człowiek potrzebuje zakorzenienia. Teza ta ma długą historię i nie ma potrzeby, aby ją zbytnio uzasadniać. Jednym z przejawów braku zakorzenienia jest płytkość relacji. Gdyby człowiek miał się co roku przeprowadzać, najpierw przestałby troszczyć się o otoczenie, później o swój dom, a na koniec o samego siebie. Po co się starać, skoro nigdzie nie jestem u siebie.

Można jednak postawić pytanie, czy dzisiejsze czytanie z Pisma Świętego, mówiące o tym, że nasza ojczyzna jest w niebie, nie przeczy właśnie zakorzenieniu. Jeśli przeczytamy je w kontekście perykopy o przemienieniu, chyba nie ma takiej obawy. Czytania nie nawołują bowiem do porzucenia czy niedoceniania drogi, ale do znalezienia na tej drodze miejsc, gdzie można się zatrzymać. Chodzi więc o takie zakorzenienie, które wyraża się w stwierdzeniu „być u siebie”. Oznacza ono, że to może być nie tylko miejsce przestrzenno-czasowe, ale przede wszystkim miejsce, gdzie czuję się dobrze. Ale czy mam prawo czuć się dobrze na drodze codzienności, skoro ojczyzna jest w niebie?

Kiedy jadę do jakiegoś celu, nie tylko w punkcie wyjścia czy w punkcie dojścia jestem u siebie. Jestem u siebie również wtedy, kiedy w połowie drogi w hotelu sprawdzam mapę. Jeśli podążam zgodnie z nią, jestem u siebie, to znaczy w miejscu, w którym w danym momencie powinienem być.

Po co nam więc te miejsca zatrzymania? Po pierwsze po to, by mieć czas się zachwycić. By trudy drogi nie zabrały radości podążania do celu. Zachwycić się i nabrać sił do dalszej drogi. Przypominam sobie wiele osób, których już nie ma, które zmarły. I nie mogę sobie przypomnieć, by wiele z nich zmarło w kościele. Można więc wyciągnąć wniosek, że do nieba nie idzie się z kościoła. W kościele raczej szuka się siły, by iść dalej drogą.

Ale przecież zmierzamy do nieba. Potrzeba więc miejsc weryfikacji swojego położenia względem celu. Tak jak trzeba było zejść z Góry Tabor, podobnie nie można przesiadywać w kościele czekając na paruzję. Trzeba zmierzać ku przeznaczeniu.

Czy można sprawdzić to, czy jestem na właściwej drodze? Można zapytać siebie, ku czemu się zwracam. Młodzi patrzą w przyszłość, ale raczej tę ziemską: szkoła, studia, dobra praca, rodzina. Starzy chętnie spoglądają w przeszłość. Jak często zapominamy, że najbliżej przyszłości chrześcijanina jest śmierć. To jest nasza meta, ku niej się biegnie. Podziwiam osoby biorące udział w maratonie. Nawet wtedy, kiedy nie mają już siły biegną do mety, a nawet obserwuje się postawę wzajemnego wspierania się uczestników. Dlaczego więc wierzący zwalnia przed metą. Dlaczego nie dopinguje innych do biegu aż do końca? A może jednak nie wierzymy w niebo, może nasza ojczyzna jest tu, a nasze miejsca zatrzymania służą jedynie zwykłemu odpoczynkowi i realizacji tradycji.

Może tak jest. Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy sam.

Verified by ExactMetrics