Sens życia

W życiu społecznym coraz częściej pytamy o rolę chrześcijaństwa, potrzebę chrztu, przyszłość wiary. Oznacza to nie tyle koniec religii czy koniec chrześcijaństwa, co raczej kontynuację „kariery sensu”, a jak wiemy kariery bywają różne.

Spróbujmy uporządkować.

Czy ma sens moda retro na powiedzenie: Bóg tak, Kościół nie? Czy można zrozumieć sens chrześcijaństwa bez Kościoła? A czy człowiek może się urodzić poza ludzkością? Można wszystko sprowadzić do rytu, nawet chrzest.  Można go potraktować jako szczepionkę przeciw grzechowi pierworodnemu. Niektórzy tak właśnie uważali – rytualnie, magicznie. Odpowiedzią na to było pytanie, czy kilka kropli wody może zmienić życie człowieka? Czy ryt nie był dla niepiśmiennych, a dzisiaj wystarczy świadomość i deklaracja?

W chrzcie są obecne materia i słowo. Materią jest woda, ale życia duchowego chrześcijaństwo nie wyprowadza z natury. Wodzie towarzyszy słowo, a słowo odnosi się do osoby. Nie wystarczy więc ryt, ale potrzebne jest odniesienie do osoby. Do osoby źródła (Bóg) i do wspólnoty osób (Kościoła).

Słowo zakłada dialog i współpracę. Gdyby tak nie było człowiek mógłby ochrzcić się sam. Przecież znamy formułę, mamy dostęp do wody. Jeśli chce się przeżyć swoje chrześcijaństwo poza Kościołem, to może warto zrobić taką reformę od samego początku i samemu się ochrzcić? Przecież sami potrafimy się kąpać!

Wiele osób zgodzi się jednak na to, że trzeba poprosić. Ale czy można – w kontekście chrztu dzieci – poprosić dla kogoś bez jego zgody? A czy można dać życie nie pytając? Skoro zaś daje się życie, czy można dać życie pozbawione sensu? I konsekwentnie, czy można wprowadzić człowieka w świat duchowej pustki? Czy można przyjąć koncepcję wychowania neutralnego?

Na tym właśnie polega różnica pomiędzy „byciem ochrzczonym” a „chrześcijaninem”. Zdecydowanie za dużo wśród nas ochrzczonych.

Czas – pomiędzy tradycją a wiarą

Uroczystość Objawienia Pańskiego, zwana świętem Trzech Króli, ukazywana jest jako objawienie się Boga poganom. W tym kontekście warto postawić pytanie, kim są poganie dzisiaj: w Europie, w Polsce.

Prorok Izajasz, opisując swoje czasy, oddaje to w zdaniu: „Twoi synowie przychodzą z daleka”. Kto tak naprawdę przychodzi? Madianici – lud pierwotnie spokrewniony z Abrahamem, przedstawiciele królestwa Saby, a więc miejsca skąd przybyła królowa Saba słuchać mądrości Salomona, mądrości, która kiełkowała przez wieki, by na nowo postawić pytanie o Boga. Przychodzą przedstawiciele Tarszisz i wysp, gdzie rozbija się Jonasz uciekający przed Bogiem.

Co to oznacza dla nas? Oznacza, że przychodzący są w rzeczywistości powracającymi. Ale powracający stawiają jeszcze jedno ważne pytanie – pytanie o różnicę pomiędzy żywą wiarą a martwą tradycją. Obchodzimy to święto w okresie Narodzenia Pańskiego. Jerozolima – miasto święte – odchodzi szukać gdzie indziej, w tradycji; mędrcy przychodzą drogą wiary przeczuwanej. Podobnie jak dzisiaj: z wierzącymi rozmawia się o tradycji, z poszukującymi o wierze.

Wiara jest w jakimś sensie czasem, z którym trzeba coś zrobić, najlepiej poświęcić. Poświęcenie zaś jest odkryciem nowego sensu dla czasu, by go nie tracić na wspominanie tradycji. Gwiazda jest symbolem poświęcenia, bo ona wyrywa z bierności. Poświęcenie nie jest kultem czy rytuałem. Poświęcenie jest otwarciem na nowe, pójściem w nieznane.

Wielu z nas poświęci dzisiaj mieszkanie, zostawiając ślad na drzwiach domu. Poświęci, czyli nada nowy sens przebywaniu w nim, powrotom, wyjściom ku… A jeśli nic nie chcemy zmienić, to po co poświęcać? Poświęcenie bez otwarcia na nowy sens jest stratą czasu na martwą tradycję. A czas jest zawsze pomiędzy; jest następstwem zdarzeń, ruchem, pozycją względem punktu odniesienia.

Kiedy człowiek staje w bezruchu tradycji – umiera i czas traci dla niego sens – już niczego nie poświęca.

Egzegeza pandemiczna, czyli o losach niewszczepionych

Na przełomie roku często stawia się rozmówcy pytanie o to, co w danym roku było największym wydarzeniem. Z grubsza można przewidzieć odpowiedzi za miniony rok: pandemia, wybory prezydenckie, kilka kwestii, o które można by się pospierać. A gdyby do tych wydarzeń dorzucić jeszcze jedno: Słowo stało się ciałem. Jestem w stanie domyślić się reakcji czytających ten tekst. Podstawowy zarzut dotyczyłby mieszania porządków. Ale czy rzeczywiście Wcielenie jest innego porządku? Czy w Narodzeniu Pańskim naprawdę nie chodzi o zejście w nasz porządek?

Słowo musi stać się ciałem. Ono jest mądrością odwieczną, która miała różne etapy ucieleśniania się. Najpierw naród wybrany, zapamiętany nie ze względu na wiedzę, ale na ucieleśnienie Mądrości. Potem Prolog Ewangelii według św. Jana: światło i ciemność. Mądrość z wysoka. I ostatni etap: Tym, którzy je [Słowo] przyjęli dało moc.

Tyle o wcieleniu Mądrości. A co z wiedzą? Czy ona kłóci się z Mądrością? Pozostańmy na chwilę na poziomie wcielenia Mądrości. Co o tym wiemy? Że był jakiś historyczny Jezus z Nazaretu. Co jeszcze wiemy? Wiemy, że Boga nikt nigdy nie widział? Wiemy? Czy to jest wiedza? Skoro nikt nie widział, to znaczy nikt nie wie, jak jest naprawdę – na poziomie wiedzy.

Syn o Nim pouczył. Grecki termin wskazuje nie na jednorazowy akt, ale na proces. Natomiast Hans Urs von Balthasar oddał to w następujący sposób: najpierw przyjąć, potem pojąć. To trochę jak z imieniem. Gdybyśmy oczekiwali od imienia, że powie wszystko o człowieku, trzeba by nadawać je dopiero przed śmiercią. Ale je przyjmujemy i dajemy się pouczyć poprzez słowa i czyny osoby noszącej imię. Podobnie jest z Bogiem. Jezus o Nim pouczył, ale nie w sposób dokonany. Poucza zakładając otwartość poznających.

Dlaczego Bóg poucza, czyli daje się poznawać? Bo „z miłości przeznaczył nas dla siebie”. Przeznaczeni z miłości. My jednak tę Miłość poznajemy przez nasze osobiste doświadczenie. Można więc postawić pytanie, co zrobić, aby zabezpieczyć się na wypadek odkochania drugiej strony. Można związać się umową i pieniędzmi – jeśli odejdziesz, będziesz nikim. Można zawłaszczyć, uzależnić. Ale jeśli nawet osoba nie odejdzie, to czy tym samym zabezpieczy się miłość? Nie można jej zabezpieczyć. Można tylko samemu kochać, by jej doświadczyć. Odkrywając siebie do końca zyskujemy szansę, że ktoś również się odkryje. A jeśli nie? To będziemy trochę jak Bóg: zdradzony, wyśmiany, porzucony i może dlatego rozumiejący i bliski. Taki jest los Miłości, taki los Słowa, nawet słowa ludzkiego. Gdyby zabezpieczyć słowu właściwą interpretację w punkcie wyjścia, trzeba by zamilknąć. Ono rzucone w świat jest nagie, można mu przypisać wiele, oskarżyć, przeinaczyć. Ale w przeciwnym razie słowo nie stanie się ciałem. Można zabezpieczyć je kontekstem, ale kontekst też można odrzucić.

Warto pomyśleć o tym w czasie pandemii, gdzie mówimy o zakażonych, zmarłych, ozdrowieńcach. To jest również los człowieka wiary. Nie wszczepiony nie przynależy, nie przynależąc usycha, usychając zaczyna się chować, chowając się zaczyna uciekać. Czasem bardzo daleko od krzewu. Na początku w święte dzieła, a na koniec zaczyna uciekać przed sobą.

Mądrość poucza co z tymi, którzy są wszczepieni (ozdrowieńcami): Wszystkim, którzy je [Słowo] przyjęli, dało moc. A co z tymi, którzy nie przyjęli? Można by wycisnąć jakąś odpowiedź z wiedzy (choroby współistniejące braku wiary), ale prawda o ich losie tkwi w tajemnicy Mądrości. Wiedza na nic się już nie przyda.