Największy…

Kto z nas jest największy?

Oczywiście możemy zgodzić się na autorytety bezsporne, pod jednym warunkiem – nie przecinają wprost naszego życia. Nikt nie konkuruje ze św. Janem Pawłem II, z jakimś niekwestionowanym autorytetem nauki, kultury czy sztuki. Nie nasza półka. Ale w naszym świecie, to oczywiście największy jest każdy z nas, przynajmniej w swoim mniemaniu. Dowód? Jak reaguję na innych? Mówi się o kimś z mojego otoczenia, że jest sumienny, to od razu przywołam ze dwie wpadki z jego życia. Nikt obok mnie nie jest większy ode mnie. I nawet jeśli nie zaprzeczę wprost, to szczegółowo „naszkicuję” kontekst jego wielkości.

Mamy więc przynajmniej dwa sposoby detronizacji wielkich obok nas: wskazanie słabych stron lub robienie rzeczy oryginalnych, czyli nieporównywalnych z niczym.

Czy jednak zawsze atakuje się wielkich za ich wielkość? A może czasem tzw. zawody zaufania społecznego atakuje się za brak jasnego świadectwa prawdziwości. Mówią o tajemnicy, prawdzie… A czy nią żyją?

Powie ktoś, a czy życie tym, co się głosi jest w pełni możliwe?

Może jednak ludzie nie zarzucają zawodom zaufania społecznego słabości, lecz zawłaszczanie drugiego człowieka w imię tego, co się głosi. Głoszący praworządność niech będzie jej świadkiem i pozwoli innym w tym się odnaleźć. Głoszący prawdę niech będzie jej świadkiem, ale niech zostawi innym wolność i czas na własne poszukiwania.

Brakuje nam „największych” w szeroko pojętym życiu społecznym, i to na wszystkich poziomach. A może inaczej. Brakuje nie świadków, bo co rusz ktoś puka do naszych drzwi, wiesza plakaty, robi manifę na ulicy. Może świadkom brakuje doświadczenia tego, co głoszą. I dlatego ośmieszają siebie i zniechęcają innych do szukania wyżej.

Kto z nas jest największy? Z pewnością nie ten, kto w tej chwili tak o sobie myśli.