Droga Krzyżowa Prawdy

Konfrontacja z prawdą jest chyba najtrudniejszym momentem, jaki może przeżywać człowiek. Nigdy nie ma dobrego czasu na prawdę, zawsze – niezależnie od epoki – droga prawdy przypomina bardziej drogę krzyżową niż drogę chwały. Czasem prawda musi umrzeć, żeby rozbłysnąć. Człowiek rozumie to dobrze. Stanąć przed prawdą, to najpierw stanąć przed sobą samym w obliczu Prawdy. Stanąć przed drugim człowiekiem, stanąć przed Bogiem. O wiele prościej zatrzeć Prawdę i wszelkie jej ślady. Gdy zaciera się prawdę o sobie, jej część jest jeszcze w drugim człowieku. Trzeba więc konsekwentnie zacierać prawdę o drugim. Na końcu tej drogi jest jeszcze Bóg, więc konsekwentnie i prawda o Nim musi być wymazana ze świadomości. Fałszywe pytania i fałszywe myślenie stają się w ten sposób nowym stylem życia człowieka.

Nie da się uniknąć pytania o prawdę, ponieważ wiąże się ona nierozłącznie z wyborami, jakich w życiu dokonuje człowiek. Ten pierwszy, trudny wybór, przywołany w Niedzielę Palmową to wybór pomiędzy Jezusem a Barabaszem. Wybór pomiędzy Prawdą a strachem, wygodą i presją. I z każdym kolejnym wybraniem Barabasza wybiera się odraczanie odpowiedzi na pytanie: Kim jestem?

Dla podążających drogą Prawdy pozostaje samotność. Opisana w Męce Pańskiej samotność Jezusa nie jest wyrzutem pod adresem przyjaciół. Jest raczej przypomnieniem, że w najważniejszych życiowych wyborach człowiek zostaje sam. W samotności cierpienia odkrywa się drugiego, który może mi pomóc, któremu mogę pomóc ja. Tylko niosący krzyż rozumie krzyż, tylko przeżywający samotność rozumie samotność.

Prawda może jednak przemienić człowieka. Przemienić przez akceptację. Kiedy człowiek zaczyna godzić się z przegraną dwulicowości, z przegraną hipokryzji, wtedy zaczyna odczuwać chłód, który jest wynikiem ogołocenia z szaty przykrywającej fałszywy obraz siebie. Dopiero kiedy człowiek staje nagi, przestaje się bać, bo dalej nie ma już nic do uratowania i nic do stracenia. Pozostaje już tylko Prawda. Dopiero odarty z szat i nagi może pozwolić przyodziać się na nowo. Trzeba tylko ufać, że raz rozebrany z obłudy i kłamstwa, drugi raz się nimi nie okryje.

Tajemnica Krzyża błyska…

Każdy, kto zna tradycję chrześcijańską, odnajdzie w tych słowach fragment starej pieśni pasyjnej. „Króla wznoszą się ramiona, tajemnica Krzyża błyska…”. Według tradycji liturgicznej od piątej niedzieli Wielkiego Postu do Wielkiego Piątku krzyże w kościołach zostają zasłonięte.  Można to odczytać jako jeden ze znaków liturgicznych – licznych, ale już coraz mniej zrozumiałych. Można też w tym prostym znaku dostrzec głębię tajemnicy.

Człowiek z natury lubi przywiązywać się do szczegółów. Kiedy na coś patrzymy, staramy się dostrzec ich jak najwięcej. Mamy więc w tradycji pasyjnej policzone wszystkie gwoździe, mamy niezliczone badania dotyczące wyglądu korony cierniowej, mamy szczegółowo odtworzony przebieg drogi krzyżowej, męki. Interpretujemy proces Jezusa, tak jak interpretuje się procesy sprawiedliwe i niesprawiedliwe. Mnóstwo szczegółów, na których poznanie wierzącemu, który jest zaangażowany w pracę, w życie rodzinne – po prostu brakuje czasu. Czwarta i piąta niedziele Wielkiego Postu są jednak szczególnie ważne. Czwarta wzywa, by nie stracić radości, bo ten pozornie smutny czas prowadzi do zwycięstwa Zmartwychwstania. Piąta niedziela wzywa do bezpośredniego przygotowania się do tajemnicy Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. I właśnie ten zasłonięty krzyż ma nam w tym pomóc.

Tajemnica Krzyża błyska. Zawiesić poszukiwania Boga na wzór detektywa wiary. Zawiesić prześciganie się w umartwieniach i postach. Zawiesić zbędne pytania. Nie doszukiwać się w tych wydarzeniach jakichś sekretów Boga. Spuścić zasłonę na to wszystko, co prowokuje odsłonięty krzyż, obraz, rzeźba. Spojrzeć na tajemnicę krzyża z zasłoniętymi oczami i zmysłami. Spojrzeć sercem. Nie pytać, jak uczniowie w dzisiejszej Ewangelii – kto nam pokaże Jezusa?

Żeby zobaczyć sens Krzyża nie potrzeba oczu. Zasłona przestaje przeszkadzać, ponieważ zamyka nasze spojrzenie na to co zbędne, a otwiera oczy serca na to co najważniejsze. Odsłonięty krzyż ma niewiele tajemnic, zwłaszcza, gdy patrzy się na niego nie pierwszy raz. Prawdziwą tajemnicę odkrywa się przez zasłonę dla zmysłów, która jednocześnie staje się czymś nad wyraz czytelnym dla serca. Nie liczą się szczegóły cierpienia Jezusa, nie liczą się szczegóły naszych poświęceń. Liczy się jedno: Czy pod zasłoną widzę to co najważniejsze – miłość Boga do człowieka. Tylko w wyciszeniu zmysłów, któremu służy symboliczna zasłona w kościołach, może rozbłysnąć tajemnica Krzyża, tajemnica miłości. Bez słów, bez zbędnych pośredników, w prostocie, największej na jaką człowieka stać. Miłość nie potrzebuje komentarza.

Radość Wielkiego Postu

Wielki Post kojarzy się raczej z umartwieniami (naszymi), postami (naszymi), nawróceniem (naszym), modlitwą (naszą) i jeszcze kilkoma „naszymi” obowiązkami, które dołożone do i tak niełatwego życia wcale z radością się nie kojarzą. Tymczasem odkrycie istoty Wielkiego Postu zachęca do zupełnie innego spojrzenia na ten okres – w wierze nie widzimy tych wszystkich „naszych” poświęceń, ale prawdziwą radość.

Kiedy zastanawiamy się nad pontyfikatem papieża Franciszka można odnieść wrażenie, że jest to papież radości. Przywołajmy tytuły najważniejszych dokumentów: Evangelii gaudium – radość Ewangelii, Veritatis gaudium – radość prawdy czy Amoris laetitia – radość miłości. Wszystkie te dokumenty są przepełnione radością. Oczywiście radość nie pochodzi z lekkości tekstu czy banalności problemów; problemy bowiem, których dotykają te dokumenty są naprawdę ciężkiego kalibru. Ale w każdym z nich przebija jedno – radość ze spotkania Jezusa Chrystusa jako Tego, który jest centrum ewangelizacji, jako Tego, który w naukowym poszukiwaniu prawdy prowadzi do prawdy osobowej i wreszcie jako Tego, który miłości małżeńskiej, tak często rozdzieranej zdradą i niewiernością, daje radość odnalezienia prawdziwego sensu, Boga, który jest źródłem i celem każdej miłości.

Można jednak zastanowić się, czy ta radość papieża Franciszka to sens nauczania Kościoła czy cecha charakteru osoby? Może więc warto przywołać cytat innego papieża, który co do pojmowania radości staje jakby na drugim krańcu – radości tonowanej intelektem, racjonalnością, wyzbyciem się emocjonalnego stosunku do wiary. Benedykt XVI napisał w jednej z encyklik takie słowa: „Czy Kościół swymi przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu jest najpiękniejsze? Czy nie stawia znaków zakazu właśnie tam, gdzie radość zamierzona dla nas przez Stwórcę ofiarowuje nam szczęście […]”?

Najprościej mówiąc, radość to odkrycie tego co najważniejsze. To odkrycie sprawia, że człowiek zaczyna się radować. A w Wielkim Poście mamy wystarczająco powodów do radości. Po pierwsze to, że łaską jesteśmy zbawieni. Łaską, a nie uczynkami. To ona jest pierwsza i bez niej wszelki uczynek byłby tylko imitacją chrześcijaństwa. Po drugie radość wynika z faktu, że Bóg umiłował świat tak bardzo, że Jego wolą jest zbawić, a nie potępić. Po trzecie kto wierzy już został zbawiony, a kto nie wierzy, już został potępiony. A nie wierzy w Boga ten, kto już osądził człowieka, kto wie lepiej, kogo Bóg zbawi, kto swoje uczynki przedkłada nad łaskę, którą daje Bóg komu zechce.

Z czego więc cieszyć się w Wielkim Poście? Z tego, że łaska jest większa niż uczynki, że Krzyż jest większy od grzechu, że zbawienie jest silniejsze od potępienia i że sąd Boży jest ważniejszy niż sąd ludzki. To jest właśnie odkrycie sensu Wielkiego Postu, sensu, który niesie radość.

Verified by ExactMetrics