Trwać czy owocować?

Jeszcze kilka lat temu za autonomię i niezależność człowiek oddałby prawie wszystko. Zmienił się jednak świat w ostatnich latach. Autonomia została upokorzona. Przypomina bowiem ogrodnika, który wierzy, że nad jego ogrodem będzie świeciło jego prywatne słońce, a na jego sad spadnie autonomicznie zaplanowany deszcz. Tak się jednak nie dzieje i autonomia tak pojęta kojarzy się dzisiaj bardziej z jakąś formą ograniczenia umysłu, nie zaś z prawdziwą wolnością. Przynależność zyskała nowe imiona i nowe znaczenie. Wolność przestała być darem, a stała się ceną jaką płaci człowiek za to, by nie był sam.

Pozornie powinno nas to cieszyć. Człowiek zrozumiał wreszcie potrzebę zależności i przynależności. Ale radość jest tylko częściowa, ponieważ mamy już pierwsze skutki tak pojętego trwania – brak owoców.

Trwanie. Można je realizować na wiele sposobów. Zasuszone kwiaty też „trwają” w wazonie bez wody, bez życia. Podobnie trwamy w różnych naszych relacjach, zasuszając je przed konfliktami, pozorując życie. Tak dzieje się w rodzinach, w społeczeństwie. Tak może być również w Kościele.

Nie o trwanie więc chodzi, a o owocowanie. By zaś owocować, trzeba czasami zmienić otoczenie, ożywić związek z krzewem. Kościół może być Kościołem trwania w winnym krzewie lub Kościołem trwania odciętej od krzewu latorośli. Te same obrazy odnoszą się do rodziny, przyjaźni, społeczeństwa.

Spróbujmy urealnić nasze trwanie, pytając nie tylko o to, czy nie jesteśmy odcięci od krzewu, ale czy wszczepieni owocujemy. Po owocach nas poznają.