Najważniejsze zależy od nas?

Jeszcze ostatnie dni w pracy przecinane koniecznymi zajęciami przedświątecznymi w domu, jakieś rwane rekolekcje dla spóźnionych, szybka spowiedź i paczka dla biednych, bo w głowie kołacze triada Środy Popielcowej: post, jałmużna, modlitwa. Może tylko tę modlitwę jakoś najtrudniej ukonkretnić.

I to wszystko nazywa się Wielkim Tygodniem. Może dlatego, żeby zdążyć z zakupami i nie oczekiwać, że otworzą sklepy w niedzielę. Jest też inny powód, ale on trafi do naszej świadomości dopiero, gdy się trochę wyciszymy. Wielki, bo nie zależy od nas. Wspomniane powyżej elementy manewrów – nie tylko duchowych – wskazywałyby na coś przeciwnego. Tymczasem, kiedy wsłuchamy się w rytm biblijnych czytań tego tygodnia, okazuje się, że chodzi o „Mękę Pańską”, o „Paschę Pana”. Jeśli się tego nie zauważy, łatwo w tym tygodniu stać się „praktykującym – niewierzącym”. Bo ciągle nie będzie to czas na kontakt z Najważniejszym, lecz próba – po ludzku – zorganizowania ostatnich przedświątecznych dni. Oczywiście z odpowiednim naciskiem na to, że „pomimo braku czasu, tysiąca spraw, jednak…”.

Jedyny sposób na skorzystanie z tego tygodnia, to nie tyle podsumowanie swoich wyrzeczeń, cierpień i innych pomysłów wielkopostnych, ile raczej pytanie, czy już wiem, że jest to Pascha Pana? On będzie przechodził w te dni bardzo blisko moich spraw, wystarczy Go zauważyć i spróbować pójść za Nim. Ważne, by nasze propozycje na końcówkę Wielkiego Postu nie przysłoniły tego, co naprawdę wielkie.

Najważniejsze, by nie uwierzyć, że w te dni wszystko zależy od nas.

Czy życie można kochać?

Kiedyś Edyta Geppert tak właśnie śpiewała o życiu. Uderzająca w słowach tej piosenki jest jedna strofa – „och życie, kocham cię nad życie”. W ludzkim języku nie można chyba wyrazić więcej. Jest jeszcze inny piękny tekst o życiu – „kto chce zachować swoje życie, straci je”. Nie chcieć zachować na siłę, kochać nad życie…

Kiedy próbuje się zachować życie, zawsze wchodzi się w jakiś konflikt. Najpierw wchodzi się w konflikt z tymi, którzy żyją podobnie jak ja. Można odnieść wrażenie, jakbyśmy naprawdę wierzyli, że suma dóbr do podziału jest ograniczona, a ziemię można wymierzyć – jak mieszkanie – w metrach kwadratowych. Trzeba długo żyć, kilka razy wygrać i przegrać, aby zrozumieć, że „miejsce” na ziemi mierzy się inaczej. Wchodzi się również w konflikt, kiedy jest się osobą wierzącą. Ktoś życie dał, a człowiek nie lubi być zależny. Wcześniej czy później dochodzi do swoistej próby sił. Można też nie wierzyć w nic poza wymiarem materialnym, nie wierzyć w jakąkolwiek zależność. Cieszyć się życiem tu i teraz. Ostatecznie nie wszyscy lubią kwiaty doniczkowe, niektórzy lubią cięte, bez podłoża, na chwilę. Odnośnie do kwiatów to kwestia gustu.

Życie, kocham cię nad życie.

Czy coś jest warte więcej niż życie? Zapytajmy inaczej, ile jest warte samo życie? Moje, twoje, bezdomnego, papieża, celebryty… Ile warte jest nie czyjeś życie, ale po prostu życie? I niestety dochodzimy do prostej odpowiedzi – NIC! Życie trzeba pokochać w sobie, w drugim człowieku, żeby mogło nabrać wartości. Tym, co jest warte kochania w życiu nad życie jest miłość. A miłość to tyle, co życie, które ma sens.

Może więc trzeba pewne teksty czytać inaczej. Kto chce zachować swoje życie przed miłością, straci je. Straci, ponieważ uczyni nic nie wartym. A kto znienawidzi swoje życie, to znaczy nie pomyli biologii z miłością, ten je zachowa.

Czy więc życie można kochać? Pustki nie da się kochać. Kochać można chwile w życiu, ludzi, kochać można życiem. A życie warte jest ostatecznie tyle, na ile wspomnień, osób, zdarzeń można je wymienić. Jeśli ktoś kocha je tylko w sobie, straci je i to bezpowrotnie.

Wyzwolić człowieka od człowieka

Ilu rzeczy jestem w życiu pewny? Wbrew pozorom – niewielu. I co wtedy robię? Porzucam obszary niepewności i skupiam się na tym, co jest pewne. Przykład z życia: nie jestem do końca przekonany o swojej wiedzy. Co robię? Ośmieszam wiedzę innych. Nie mam pewności co do tego, że jestem dla kogoś autorytetem. Co robię? Podkopuję autorytety innych.

W wierze jest podobnie. Nie mając pewności własnego zbawienia próbuję zdefiniować „pewne” kryteria potępienia innych. I tak mnoży się nieprawość – wiara ludzi słabych i niepewnych.

Z pewnym typem zmanierowanych naukowców nie zrobi się dobrej nauki. Z pewnym typem rozlazłych żołnierzy nie wygra się żadnej walki. I z pewnym typem wierzących nie zmieni się oblicza Kościoła.

I dlatego musi być radykalne zerwanie, konieczny brak ciągłości, aby w ten brak ciągłości mógł wejść ktoś z zewnątrz.

Nie mam pomysłu na zbawcę w porządku świeckim. Kolejni się nie sprawdzają. Ale w wierze ścieżka jest przetarta. Kiedy zostaje już reszta (czyli prawie nikt) porządnych i uczciwych, wtedy przychodzi On dokonać reszty. Ma motyw i znak (miłość i krzyż). I oczywiście zbuntują się zwolennicy starego porządku, pytając: Jakim prawem? Wówczas będę miał dla nich tylko jedno pytanie. Pytanie o ich motyw i znak.

W taki właśnie sposób Bóg wyzwala człowieka od człowieka w wierze.

A co z tego da się przełożyć na porządek świecki? Może tylko pytanie o motyw i znak działania tych, którzy są tak bardzo pewni swoich uczynków i sądu człowieka nad człowiekiem.