Kręgi przynależności do Kościoła

Sobór Watykański II przyzwyczaił nas do myślenia, że dla Boga nie istniejemy tylko my, prawdziwi katolicy. To najwyższe Kolegium Kościoła uświadomiło nam, że nie tylko istnieją obok nas inne Kościoły i Wspólnoty, ale również osoby, których byśmy się w tej bliskości Boga nie spodziewali.

Chciałbym jednak dzisiaj trochę odwrócić bieg naszego myślenia. A czy wśród tych, których się spodziewamy, ba, jesteśmy ich pewni, wszyscy należą do tego kręgu bliskości Boga?

Pytanie to nasunęło mi się podczas śledzenia uroczystości pogrzebowych członka PiS w Łodzi. Znak pokoju, znak przynależności do tego samego Boga, który jest Stwórcą całej ludzkości, powinien wskazywać wyraźnie krąg ludzi sobie bliskich. Nie połączyły się jednak ze sobą dwie nawy kościoła. Rozdzielił je mur, który Chrystus zburzył – mur wrogości. Zatem doświadczyliśmy innego znaku, znaku obecności różnych kręgów przynależności do Boga w tym samym kościele, podczas najbardziej fundamentalnego nabożeństwa dla naszej wiary, jakim jest Eucharystia.

Dobrze, że był sobór. Dobrze też, że nauczył nas wierzyć, iż Bóg przygarnia różnych ludzi, nawet podzielonych w ramach tej samej eucharystycznej wspólnoty.

Ostatnio sporo mówiono o ekskomunice, wykluczeniu ze wspólnoty. I właśnie w związku z tym mam wątpliwość. Bowiem ze wspólnoty można wykluczyć się na mocy prawa, kiedy łamie się fundamentalne Boże zasady, można być wykluczonym przez władze kościelne za ciężkie przestępstwa. Ale można też wykluczyć siebie ze wspólnoty decyzją własnego sumienia. Tego właśnie się boję. Wzywano nas, by śledzić tych, którzy wykluczą się z Kościoła poprzez głosowanie w Sejmie. Tego nie chcę komentować. Postawię tylko inne pytanie: W czasie liturgii, kiedy nienawidzi się brata, czy nie wyklucza się człowiek tym samym ze wspólnoty wierzących i nie buduje na nowo muru jakim jest wrogość? Nie mnie oceniać konkretnego człowieka. Niepokoję się tylko, czy ekskomunikowanych mocą własnej decyzji nie spotykamy również obok nas, na wyciągnięcie ręki, a właściwie na brak jej wyciągnięcia?

Przekażmy sobie znak pokoju, jesteśmy bowiem wezwani do komunii a nie do ex-komunii.

Autyzm

Na 1 listopada zapowiadana jest kampania „Przerwa w komunikacji” polegająca na tym, że tego dnia większość portali społecznościowych nie będzie dostępna dla użytkowników. Celem jest wsparcie fundacji działających na rzecz autyzmu. Jednodniowe odcięcie od komunikacji ma najpierw uświadomić ponad czterem miliardom ludzi co oznacza autyzm dla człowieka. Pozostanie w swoim świecie, świecie pozbawionym kontaktu z innymi. Przy okazji organizatorzy liczą na finansowe wsparcie w słusznym celu.

Chciałbym jednak przy tej okazji zwrócić uwagę na inny, pozytywny „skutek uboczny” tej kampanii. Otóż 1 listopada w tradycji Kościoła jest Uroczystością Wszystkich Świętych. Przywołuje ona jedną z tajemnic naszej wiary – świętych obcowanie, to znaczy komunikację Kościoła pielgrzymującego (żyjących) z Kościołem oczyszczającym się (zmarli w czyśćcu) oraz Kościołem chwalebnym (tych, którzy dostąpili już chwały nieba). I właśnie w tej perspektywie każdy z nas korzystających z dobrodziejstwa komunikacji ma szansę uświadomić sobie świat naszego autyzmu. Zamknięcia w świecie pozornej wiedzy, pozornych informacji i pozornej komunikacji. Ma również szansę uświadomić sobie bogactwo świata duchowego, z którym na co dzień prawie nie mamy kontaktu. Możemy zatem pomóc sobie nawzajem. My – naszym wsparciem – chorym na autyzm zdefiniowany. Oni nam, w przekraczaniu naszego autyzmu nieuświadomionego.

Każde zacieśnienie świata ludzkich odniesień wzmaga siłę walki o pokonywanie krępujących barier. Może więc to wspólne święto sprawi, że uświadomimy sobie nieco inaczej pojęty autyzm, który dotyka nas wszystkich.

Może więc sprawić, aby ten dzień – nie tracąc religijnego charakteru dla wierzących – stał się również dla poszukujących i wątpiących dniem poszerzania horyzontów naszego komunikowania, dniem komunikacji duchowej.

Jestem [również] ciałem

Jedna z podstawowych definicji modlitwy brzmi: wznoszenie umysłu i serca do Boga. Pobożna to definicja, chociaż w istocie dość dziwna. Bo jeśli człowiek składa się z duszy i ciała a wznosi umysł i serce, to znaczy, że nie wznosi się cały. Nie jest to zresztą jedyny problem z naszym ciałem.

Jeśli mamy okazję podawać rękę drugiemu człowiekowi, dobrze rozumiemy, co oznacza nie umieć radzić sobie z ciałem. Ono jakby człowieka przerastało, albo dosadniej, jakby człowiek się go wstydził.

Ale mamy ciało i warto się z nim zżyć, bo inaczej bardzo szybko staje się naszym wrogiem. Onieśmielone zaczyna się skrywać, źle wykorzystane marnieje. Nie zintegrowane – staje się zewnętrzne i obce. Bez umiejętności wyrażania siebie ciałem jesteśmy jakby okaleczeni, niepełni i niepewni.

A jednak jesteśmy [również] ciałem. Wychodzimy nim do świata, do człowieka, do Boga. Nie umiemy i nie możemy inaczej. Tylko czy ono wyraża nas czy wyłącznie nasze wychowanie? Kim jestem bez świadomości ciała, kim jestem w ciele? A może prościej: Kim jestem?

Jeśli znajdę odpowiedź, znajdę również w swoim życiu właściwe miejsce dla ciała.