e498ee5c26e7c78a84d1e8f5cd99a033

Ocalić podmiot… od zapomnienia

Sporo już krzywdy zrobiono podmiotowi w ostatnich dziesięcioleciach. Próbowano go gloryfikować, potem upokorzyć, w najbardziej łagodnej wersji nazwać zranionym. Wiele też w ostatnich latach podmiotem wygrano – nowe sekty, liberalizacja moralności, prawa „każdego” dla „niektórych”. Rodzi się więc bardzo pragmatyczne pytanie: Co wygrano podmiotem, a co dla podmiotu? I co ostatecznie podmiot z tego ma?

                Ma autonomię, to znaczy może być sam – sam z kimś, sam z sobą, sam wśród innych, sam z Bogiem i sam bez Boga. A transcenduje to, co zabiera mu samotność: odpowiedzialność za drugiego, wspólnotę, Boga, swoje życie w realu. Może też działać, najlepiej sam, albo z kimś dla siebie, najlepiej w grupie pracującej na niego, czyli lidera. Ma autonomię, to znaczy może powiedzieć „nie”, ale skoro jest najczęściej sam, zatem to „nie” skierowuje do siebie. Mówi „nie” swojemu pragnieniu dobra, prawdy, stałości. Mówi „nie” swoim pragnieniom, nad którymi nie umie panować, mówi „nie” prawom, które go przerastają, mówi „nie” obowiązkom, żeby nie okazać się niezdolnym i przegranym.

                A komu mówi „tak”. Temu w nim i poza nim, co każe mówić „nie” zewnętrznej presji. Właściwie tylko tej presji nakazującej walczyć z innymi presjami mówi „tak”. Ale ona też nie chce zaradzić jego samotności, bo śpieszy do innych, których chce wyzwolić i zautonomić (brzmi to prawie jak zautomacić). Być może podmiot nie chce już mówić „nie” i prawie zapomniał, jak mówi się „tak”. W tym zapomnieniu „tak” zapomina powoli siebie. Woła więc z głębokości swojej autonomii: Kim jestem, że o mnie pamiętasz? Kim jesteś Ty, który o mnie pamiętasz? Czyżbyś zrezygnował ze swojej autonomii…, skoro o mnie pamiętasz?

 

Verified by ExactMetrics