Ocalić podmiot… od zapomnienia

Sporo już krzywdy zrobiono podmiotowi w ostatnich dziesięcioleciach. Próbowano go gloryfikować, potem upokorzyć, w najbardziej łagodnej wersji nazwać zranionym. Wiele też w ostatnich latach podmiotem wygrano – nowe sekty, liberalizacja moralności, prawa „każdego” dla „niektórych”. Rodzi się więc bardzo pragmatyczne pytanie: Co wygrano podmiotem, a co dla podmiotu? I co ostatecznie podmiot z tego ma?

                Ma autonomię, to znaczy może być sam – sam z kimś, sam z sobą, sam wśród innych, sam z Bogiem i sam bez Boga. A transcenduje to, co zabiera mu samotność: odpowiedzialność za drugiego, wspólnotę, Boga, swoje życie w realu. Może też działać, najlepiej sam, albo z kimś dla siebie, najlepiej w grupie pracującej na niego, czyli lidera. Ma autonomię, to znaczy może powiedzieć „nie”, ale skoro jest najczęściej sam, zatem to „nie” skierowuje do siebie. Mówi „nie” swojemu pragnieniu dobra, prawdy, stałości. Mówi „nie” swoim pragnieniom, nad którymi nie umie panować, mówi „nie” prawom, które go przerastają, mówi „nie” obowiązkom, żeby nie okazać się niezdolnym i przegranym.

                A komu mówi „tak”. Temu w nim i poza nim, co każe mówić „nie” zewnętrznej presji. Właściwie tylko tej presji nakazującej walczyć z innymi presjami mówi „tak”. Ale ona też nie chce zaradzić jego samotności, bo śpieszy do innych, których chce wyzwolić i zautonomić (brzmi to prawie jak zautomacić). Być może podmiot nie chce już mówić „nie” i prawie zapomniał, jak mówi się „tak”. W tym zapomnieniu „tak” zapomina powoli siebie. Woła więc z głębokości swojej autonomii: Kim jestem, że o mnie pamiętasz? Kim jesteś Ty, który o mnie pamiętasz? Czyżbyś zrezygnował ze swojej autonomii…, skoro o mnie pamiętasz?

 

Cóż to jest prawda?

Zdarza się, że człowiek skłamie, to znaczy powie nieprawdę. Czyni tak, ponieważ… i tu następuje cała gama usprawiedliwień. Takie kłamstwo jest jednak aktem, który człowiek dostrzega i nie chce go pielęgnować. Nie chce też do niego powracać. Zupełnie inaczej rzecz ma się z zakłamaniem. To taka forma kolekcjonowania kłamstwa, która eliminuje prawdę, by ostatecznie to właśnie w nie uwierzyć. Inna jego forma to szukanie. Nie polega ono na recydywie kłamstwa, lecz na zaciemnieniu drogi do prawdy. Podpiera się to często stwierdzeniem, że prawdy nie można posiąść, że nikt nie ma na nią monopolu. Czy to jednak oznacza, że nie można jej znaleźć?

Sytuacja, w której dochodzi się do fałszywych wniosków, może oznaczać, że albo popełniło się błąd w założeniach, albo w zastosowanej metodzie. Jan Paweł II mówiąc o szukaniu prawdy, wskazuje na prawo i obowiązek. Prawo do szukania wypływające z wolności człowieka i obowiązek trwania przy prawdzie, gdy się ją znajdzie. Zakłamanie każe jednak szukać dla szukania. Asekuruje się przy tym pięknie brzmiącym pojęciem: autentyczność. Czy jednak szukanie, by nie znajdować, może być autentyczne?

Prawdy nie da się posiąść, zmonopolizować, bo ona człowieka przerasta. Nie oznacza to jednak, że droga do niej może stać się celem. Ona jest tylko środkiem do celu. Cel bowiem przerasta człowieka, gdyż jest z prawdy. A jeśli uczyni się nim drogę, wtedy można być nią zajętym, a nawet zmęczonym. Nie jest się jednak prawdziwym. Niewola szukania jest równie nieautentyczna, jak rezygnacja z szukania. Ich zaś owoc jest wspólny: zamknięcie w sobie i retoryczne pytanie: cóż to jest prawda? Tego pytania wystarczyło Piłatowi na jedno spotkanie z Chrystusem. Wystarczy człowiekowi na jedno autentyczne świadectwo. Gdy powtarza się je po raz drugi i kolejny, wtedy staje się nieautentyczne a człowiek wraz z nim. Warto więc szukać, by znaleźć i pamiętać, że znajdując trzeba szukać dalej. Nie można tylko szukać, by szukać. Bo prawda daje się znaleźć, jeśli tylko człowiek zgodzi się na to, że ona go przerośnie. Oby tylko przerastała znaleziona prawda, a nie wiara w jej szukanie.

Tolerancja po europejsku

W świecie pluralistycznym, jak nigdy wcześniej, zauważa się potrzebę określenia katalogu wartości fundamentalnych (w nowomowie europejskiej zwanych standardami minimalnymi). Skoro bowiem społeczeństwo zbudowane jest na demokracji i pluralizmie, zakłada się tym samym, że żadna z wartości wyznawanych przez określone gremia nie może sobie rościć prawa do lansowania swoistej „tyranii wartości”. Temu też służy tolerancja. Nie może ona jednak oznaczać rezygnacji z prawdy, lecz jej sens musi tkwić w przeświadczeniu, iż w dążeniu do poznania prawdy należy dopuszczać wielość dróg.

                Spróbujmy zweryfikować tę ideę empirycznie. Zacznijmy od Polski. Katecheta w szkole w duchu tolerancji nie powinien pełnić funkcji wychowawcy klasy, gdyż istnieje niebezpieczeństwo indoktrynacji uczniów. Nie zauważa się jednak takiego niebezpieczeństwa powierzając wychowanie młodego człowieka zdeklarowanemu ateiście. Spróbujmy podpatrzyć inny kraj, dla przykładu Francję. Noszenie chust przez młode muzułmańskie dziewczyny jest odbierane jako zagrożenie laickiego charakteru państwa. Pomija się jednak zupełnie problem manifestowania innych poglądów zagrażających wprost funkcjonowaniu społeczeństwa. W ostatnim czasie zakaz ten usiłuje się przenieść na duchownych katolickich, którzy w szkołach usiłują manifestować najmniejsze przywiązanie do konkretnej religii.

                Przykład ostatni na skalę europejską. Komisja Parlamentu Europejskiego odrzuciła w ostatnich dniach kandydaturę prof. Rocco Buttiglione na unijnego komisarza. Powód: niewygodne poglądy na homoseksualizm. W imię tolerancji nie ogranicza się więc tych, którzy chcieliby siłą narzucić własne przekonania a ze skłonności uczynić naturę człowieka, lecz tych, którzy usiłują powiedzieć światu, że prawda istnieje a jej poznanie jest możliwe. Skoro zaś sam homoseksualizm jest pojęciem spornym, to czy w imię tej samej zasady komisja odrzuciłaby kandydaturę osoby o skłonnościach homoseksualnych? Tolerancja jest ważna, w społeczeństwie pluralistycznym wprost niezbędna. Co jednak jest jej celem i jakich granic przekroczyć nie może? Skoro tak daleko pluralistycznemu światu do obiektywnej prawdy, to może przynajmniej przyjąłby zasadę ochrony samej tolerancji i ustrzegł ją przed panoszącą się jej europejską odmianą laickiej nietolerancji?