Nowy wymiar Adwentu

Nowy wymiar Adwentu. Jakiś czas temu pisałem o istotach, które funkcjonują w dwóch wymiarach: szerokości i długości. Bardzo łatwo można je zaskoczyć z góry. Oczywiście nie o istoty z literatury chodzi, tylko o pytanie, czy mając ograniczoną liczbę wymiarów postrzegania rzeczywistości, można na tej podstawie orzec, że na przykład „Boga nie ma”. U początku Adwentu przywołuję tę historię z nieco innego powodu. Chcę pokazać, że czas Adwentu jest czasem wierzących, dopuszczających inny wymiar egzystencji. Na czym polegałaby różnica? Jeśli słyszymy wezwanie adwentowe „oto teraz czas zbawienia”, możemy je rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy, charakteryzujący istoty dwuwymiarowe, rozgrywający wiarę w perspektywie czasowej lub przestrzennej. W perspektywie czasowej znowu zaczniemy mierzyć się ze zmarnowaną przeszłością czy wyidealizowaną przyszłością. W perspektywie przestrzennej zaczniemy rozglądać się gdzie kto głosi rekolekcje. Wszystko w imię wiary w to, że jedynym sposobem nawrócenia są czas i przestrzeń.

Znaczenie teraz. Tymczasem Bóg przychodzi (niestety ubóstwo języka, ponieważ Bóg nie musi przychodzić), ale w tym ubogim języku przychodzi w nasze teraz. Nie jest istotny czas, ponieważ przychodzi teraz i nie jest istotna przestrzeń wyrażona zwrotem „skąd”, ponieważ najważniejsze, że przychodzi „tu”. Chyba właśnie w tym rozróżnieniu na płaszczaki i wierzących wyraża się istota Adwentu.

Punkt napięcia w wierze. W minionym tygodniu miałem okazję wygłosić cykl wykładów w Dunstable pod Londynem. Wspaniała wspólnota otwartych ludzi, którzy naprawdę zadają sobie poważne pytania o wiarę, życie i Boga. Zauważyłem jednak pewną prawidłowość. Otóż i ta wspólnota dzieli się tak, jak dzieli się cały Kościół – na wierzących w perspektywie przestrzenno-czasowej i na wierzących w perspektywie „tu i teraz”. Pierwsza upatruje powrotu do źródła w mszy trydenckiej czy w nostalgii za czasami apostolskimi, gdzie Jezus był tak blisko, ponoć bliżej niż teraz. Druga szuka tego co najważniejsze właśnie w tej jedynej i najbardziej aktualnej relacji z Bogiem przychodzącym teraz, gdzie poza tym teraz nic nie jest ważne. Tak właśnie rysuje się napięcie w całym Kościele.

Czym jest więc Adwent? Nie jest nostalgią za przeszłością, ani uciekaniem w przyszłość. Nie jest też pytaniem „skąd” Bóg przyjdzie, ponieważ określenie „stamtąd” niczego nie rozwiązuje. Adwent jest czekaniem, czyli pragnieniem. Jest budzeniem serca i duchowego wzroku, który jako jedyny może pomóc zrozumieć przyjście „stamtąd”. Nasza adwentowa wiara nie jest więc castingiem na świętych, ale odpowiedzią na pytanie, czy wierzę, że Bóg jest wierny? Ważne, by nie uciekać z rzeczywistości, nie wybierać się do nieba, gdyż niebo wybiera się do nas.

Twarz. Ze wszystkich istniejących wokół mnie twarzy najmniej znam swoją. Najmniej, ponieważ jest najbliższa, a ja szukam jej w czasie (zdjęcie sprzed lat). Tymczasem jedynym sposobem aktualizującym moją twarz jest lustro – lustro wspólnoty, Słowa Bożego, drugiego człowieka. Tylko wtedy mogę odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim obrazem Boga jestem. A przecież na tym polega istota nawrócenia.

Żyjemy jakby…

Żyjemy jakby… „W owych dniach…”. Te owe dni i czasy to oczywiście przeszłość i przyszłość. Poświęcamy im często więcej czasu niż teraźniejszości. A wystarczyłoby się chociaż chwilę zastanowić. Przeszłość bez wątpienia fabularyzujemy. I nie chodzi wyłącznie o dawne czasy – królów, szlachty, porażek i zwycięstw. Coraz więcej faktów historycznych pokazuje, że byli zwykłymi ludźmi, mieli swoje słabości. Bohaterami stają się często dlatego, że dzielą nas od nich wieki. Przyszłość z kolei idealizujemy – i to często – w dziecinny sposób. Podchodzimy do niej trochę tak, jakby wszystko co nie wyszło w przeszłości nagle miało się w cudowny sposób zrealizować. Żyjemy jakby… To „jakby” pokazuje, że nie potrafimy żyć teraźniejszością. Nawet swoją historię po czasie zaczynamy fabularyzować.

„Mądrzy zabłysną”. To nie jest zapowiedź niespotykanych wydarzeń. To jest stwierdzenie, które mówi, że mądrzy błyszczą zawsze, tylko, że firmament na którym błyszczą jest dla nas niedostrzegalny. Dzisiaj błyszczą celebryci, ci, którzy mają wpływ. Prawda, która błyszczy to prawda Internetu, często nie mająca wielkiego znaczenia. Ale jej siła polega na tym, że jest komunikatywna według schematów dyktowanych ramami mediów społecznościowych. A prawda, która w rzeczywistości błyszczy jest praktycznie niekomunikatywna. Życie porzuciło rzeczywistość a przeszło w przestrzeń wirtualną. Ona oczywiście tworzy nowe typy więzi, ale one nie budują rzeczywistości, one ją komentują. Spieramy się o wizję naszych miast, naszego życia, ale ktoś musi je fizycznie zbudować, przynieść przysłowiowe cegły. A to już nie pociąga tak, jak pociąga dyskusja na temat rzeczywistości. Czasem tylko dotykamy prawdy – w czasie katastrof, na pogrzebach, przy okazji wydarzeń nieprzewidzianych. Ale one przemijają i szybko nasz popyt na prawdę o rzeczywistości zamienia się na prawdę komentarzy i interpretacji.

Wszystko marność. Nie jest ona retorycznym zabiegiem czy drobiazgiem. Marnością są wszystkie rzeczy, które nie dotykają człowieka. Wielkie sprawy zawieszone w świecie abstrakcji. Po co więc wielkie dzieła, które zatrzymują się na ich twórcach. Po co wielkie idee w głowie, które nie ujrzą światła dziennego. Po co nam zabytki w Wilanowie, skoro nawet nie możemy ich podziwiać siedząc na trawie, bo w Wilanowie – jak mó1)i obsługa – „na trawie się nie siada”. Ona staje się z definicji zabytkiem, skoro jest obok pałacu.

Carpe diem! Jak więc odkryć na nowo dziś. Może sięgnąć do haseł, które próbowały już kiedyś ratować rzeczywistość. Jednym z nich jest zapewne zawołanie: Carpe diem! Oczywiście wielu je odrzuca, bo hołduje ono hedonizmowi, przyziemności, materializmowi, nie otwiera na odpowiedzialność za przyszłość. Ale to jest tylko jedna strona prawdy o carpe diem. Inna pochodzi od jej autora, Horacego, który w Pieśniach (Księga I, werset 11) tak pisał: Carpe diem quam minimum credula postero, co można by oddać – chwytaj dzień i nie ufaj zbytnio przyszłości. Ponieważ ona jest idealizowana i nieprawdziwa, jak długo nie jest zakorzeniona w budowaniu teraźniejszości już dzisiaj, tu i teraz.

Dar jako wyraz wolności i troski

Fenomenologia daru. Daj mi wody, daj mi chleba… Obdarować, ofiarować, poświęcić. Nasze dawanie drugiemu człowiekowi nie zawsze jest takie jednoznaczne. Czasem dajemy przymuszeni, innym razem zainspirowani, jeszcze kiedy indziej nasz dar wypływa z ludzkich kalkulacji czy swoistej magii uchronienia siebie przed biedą w naszym własnym życiu. Nie zawsze dar jest wyrazem naszej wolności i troski o drugiego człowieka. O wiele głębsza perspektywa daru pojawia się wtedy, kiedy sam zaczynam czuć się obdarowany. Kiedy zaczynam rozumieć jako dar własne życie, bliskich wokół mnie czy wydarzenia codzienności. Kiedy daru nie przyjmuję, zostaję sam, z resztkami, które trzeba chronić. Na tym właśnie polega egoizm. Nie jest on brakiem miłości, nie jest też tak, że egoista zupełnie nie potrafi kochać. Problem egoizmu polega na tym, że rozumie się miłość jako rzeczywistość oderwaną od całości. Skoro nie czuję się obdarowany i do tego mam obdarować innych, wtedy miłość jawi się jako zagrożenie, sam mam niewiele i jeszcze muszę to oddać, a to co mam wystarcza ledwo na wykarmienie Ego.

Czas jako dar. Jedną z perspektyw rozumienia daru dzisiaj jest czas. Może warto dopowiedzieć – czas wspólny. Nie zawsze ktoś chce od nas pieniędzy. Najczęściej chce naszego czasu. Jak często próbujemy złożyć czas w pewną całość, składając ją ze strzępów. Ile razy słyszeliśmy już takie zdania: Znajdź wreszcie czas, daj mi trochę swojego czasu… Wtedy albo mocno bronimy własnego czasu albo dajemy resztki z resztek. A gdyby połączyć czas własny z czasem osoby, która oczekuje od nas poświęcenia części naszego czasu? Gdyby te dwa pragnienia połączyć we wspólny czas i z niego czerpać. Wtedy mój czas i czas osoby, która o niego prosi staje się naszym wspólnym czasem. W takim wspólnym czasie nikt nie daje, nikt nie poświęca, nikt nie zawłaszcza, ale każda ze stron cieszy się po prostu czasem, który jest jej a jednocześnie wspólny, wspólny a jednocześnie jej.

Nie ma daru bez wolności. Jednak do takiego dzielenia się czasem i w ogóle wszystkim co człowiek ma potrzebna jest wolność. Nie chodzi o wolność rozumianą jako brak ograniczeń, ale o wolność działania bez lęku o siebie. Niestety, często nawet wtedy, gdy próbujemy coś dać, nie jest to dar ani szczery, ani czyniony w wolności. Zakładamy wtedy „maski” darczyńców, a jest ich wiele. Jedną z nich jest bycie darczyńcą dla własnej chwały. Chciałem dać w skrytości, to wyłącznie przypadek, że o tym napisali. Inną maską jest darczyńca manipulujący. Z góry ostrzega, że niczego nie oczekuje, ale jednocześnie zostawia sobie w relacji obdarowania coś za co zawsze będzie mógł chwycić obdarowanego. Inną jeszcze maską jest darczyńca obliczony na zysk. Nie chodzi o żaden zysk materialny. Wizerunek też da się wycenić. Można też być darczyńcą osądzającym (porównywanie innych do siebie), darczyńcą jednorazowej akcji, selektywnym (wesprę tylko wybranych) czy też emocjonalnym (bez namysłu wykupię pół sklepu na dary, tylko dla kogo i po co)? Dar składany bez wolności ma wiele masek.

Potrzeba daru dzisiaj. Jakiego daru potrzebuje człowiek dzisiaj? Przede wszystkim wspomnianego już czasu. W refleksji nad czasem można wyróżnić trzy jego rozumienia. Czas jako chronos (ten, którego zazwyczaj nie mamy) oraz dwie płaszczyzny, które mogą sprawić, że zyskamy czas, kiedy odniesiemy go do kairos (czas polegający na tym, że wiem co zrobić teraz) i do aion (czasu jako wieczności, dla której warto coś poświęcić teraz). Drugą rzeczą jakiej potrzebuje człowiek to uwaga. Dzisiaj często spotyka się młodych ludzi, którzy popadają w różne tarapaty, tylko dlatego, że wiele od nich oczekiwano nie dając nic w zamian. I wreszcie trzeci element daru, którego potrzebuje współczesny człowiek to troska. Jest to najzwyczajniejsza troska, podobna do tej, z jaką troszczymy się o rośliny. Troska polegająca na pielęgnacji, szczególnie pielęgnowaniu relacji oraz na usuwaniu chwastów, szczególnie w sytuacjach konfliktów, gdzie tak ważne jest powiedzenie komuś, że nie jest tylko zły i że nie jest wyłącznie przeszłością.

Taki jest właśnie dar – wyraz wolności i troski.