Z czego będziemy sądzeni?

Nie można myśleć o końcu życia i świata nie myśląc o sądzie. To trochę tak, jak byśmy chodzili do szkoły nie spodziewając się stopni, studiowali nie czekając na dyplom. Człowiek nie robi rzeczy bez sensu. A sens objawia się na końcu. Właśnie dlatego natura rzeczy domaga się sądu, podobnie jak życie ziemskie domaga się zakończenia śmiercią. To co przeraża, to nie zwyczajny bieg rzeczy. Przerażają pytania: kiedy, jak i z czego będziemy sądzeni?

Kryterium I – Kim jestem? W czytaniach biblijnych na uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata ukazane są trzy opcje życia człowieka: owce, barany i kozły. Owce charakteryzuje całkowita zależność od pasterza, oddają mu wszystko. Skoro jednak są głodne czy chore, to oczywista wina pasterza – przecież oddały mu wszystko. Z kolei barany odznaczają się uporem wobec pasterza. Same troszczą się o siebie i nie bardzo kwapią się do wspierania innych. Tłumaczą to tak: Skoro my potrafimy zatroszczyć się o siebie, inni też powinni robić to samo. Są wreszcie kozły. Postawa idealna dla zsinglonej owcy. Pasą się same, leczą się same. Przeraża je tylko myśl o starości, bo wtedy również będą paść się same i leczyć same. Ale póki co, nie martwią się ani o siebie ani o świat. One nic nie zmienią i gdyby miały pasterza, też nic by nie zmienił. Trzeba jednak wybrać, kim chce się być. Nie jest to wybór pomiędzy owcą, baranem i kozłem, ale wybór pomiędzy zdolnością do modyfikacji życia albo pozostania przy swoim (głupią owcą, zbuntowanym baranem czy wyzwolonym kozłem). I to pierwszy punkt, z którego będziemy sądzeni.

Kryterium II – pre- czy post- destynacja? Biblia mówi, że w Adamie wszyscy umierają, ale mówi też, że w Chrystusie wszyscy są ożywieni. Co jest dla mnie ważniejsze – to, że jestem słaby z natury czy to, że jestem silny z łaski? Wybór pomiędzy Adamem a Chrystusem, wybór pomiędzy koncepcjami życia. To drugi punkt, z którego będziemy sądzeni.

Kryterium III – spór pomiędzy wiarą i miłością. Jedni odrywają wiarę od miłości, sprawiając, że coraz bardziej miłość jest zsekularyzowana. Obraz jest dość prosty: skoro w Kościele jest miejsce na wiarę (nie zawsze na miłość), w takim razie miłość musi znaleźć miejsce wyrażenia siebie poza Kościołem. Drudzy odrywają miłość od wiary. Tak bardzo czynią ją autonomiczną, że czasem nie mają siły kochać nawet samych siebie. Są i tacy, którzy próbują łączyć wiarę i miłość, żyjąc błogosławieństwami. Wierzą, że na końcu jest miłość, a żeby nie była ułudą trzeba wierzyć, czyli przygotować jej grunt. To kolejny punkt wyboru, z którego będziemy sądzeni.

KRYTERIUM IV – spór o słońce. Spór ten, a właściwie wybór wbrew logice polega na tym, że przypisuje się Bogu rolę tego, który ma się kręcić wokół naszych spraw. Podobnie jak w starej koncepcji ruch należał do słońca. Skoro zaś nawet Bóg kręci się wokół naszych spraw, tym bardziej powinien robić to człowiek. Rodzi się jednak pytanie: po co w takiej uroczystości jak dzisiejsza wywyższać Chrystusa jako Króla, skoro poniża się człowieka jako obraz? To ostatni punkt – profanacja dzisiejszej uroczystości – z którego będziemy sądzeni.

Talent jako upiększenie natury

Talent – zarówno w Biblii, jak też w potocznym rozumieniu – jest czymś więcej niż natura, jest jej upiększeniem. Oznacza to, że rozwijany ubogaca, natomiast zakopany, nie tylko nie rozwija, ale wręcz niszczy naturę. Komu wiele dano, od tego wiele się wymaga. Tym właśnie jest talent. Człowiek ma talenty naturalne i duchowe. Pierwsze to szczególna inteligencja, wrażliwość, intuicja. Drugie to zdolność do medytacji, modlitwy. Ważna jest też świadomość, że talenty – zarówno naturalne, jak i duchowe – trzeba odkryć, ale nie można między nimi wybierać. Talent to nie dylemat: natura kosztem ducha czy duch kosztem natury.

Sporo jednak talentów zasypano w imię fałszywej duchowości. Dzisiaj dużo mówi się o kryzysie powołań, o pustoszejących klasztorach. Niektórzy hierarchowie mówią, że gdyby nie brakowało wiary, nie byłoby takich sytuacji. Człowiek jest jednak złożeniem duchowo-cielesnym i wiara wszystkiego nie załatwi. Kościelne instytucje muszą uznać coraz większą świadomość prawa człowieka do rozwoju swoich talentów i nie mogą sprowadzić życia religijnego do zasypywania naturalnych talentów. Nie można oczekiwać od kandydata wyrzeczenia się siebie, to znaczy swoich talentów. Powody są dwa. Po pierwsze, to Bóg jest dawcą talentów, a po drugie, kto daje drugiemu człowiekowi prawo do zasypania ich w moim życiu? Konsekwencje takiej postawy niszczenia talentów są widoczne dla wiary i dla rozumu. Na płaszczyźnie rozumu zabija się samodzielne myślenie, zaś na płaszczyźnie wiary wolność i łaskę. Czy więc takie zmuszanie do wyrzekania się talentów jest posłuszeństwem Bogu czy raczej postawą, którą Ewangelia nazywa „sługą złym i gnuśnym”.

Talent ma jeszcze jeden wymiar. Był w czasach pierwotnego Kościoła ceną za wykupienie niewolnika. Sprawiał, że dzięki niemu ktoś odzyskiwał wolność. Czy również dzisiaj talent nie jest ceną za wolność? Jeśli zabija się talent myślenia samodzielnego wychowuje się aparatczyków, niezależnie od opcji. Jeśli zabija się talent wolności i łaski, wychowuje się bezdusznych i często bezmyślnych ewangelizatorów.

Chyba już najwyższy czas na powrót do odkrywania talentów. Kościół uczył tego zawsze. Wystarczy przypomnieć, ile wynalazków, z których dzisiaj korzystamy powstało w klasztorach. Jeśli więc nie powrócimy do odwagi samodzielnego myślenia (talent rozumu) i do głębokiej i osobistej relacji z Bogiem (talent wiary), wtedy pozostaniemy dla świata i dla Kościoła „sługami złymi i gnuśnymi”.

Mądrość czuwania

Czy czuwanie może być celem życia człowieka? Do czuwania potrzebna jest mądrość, która jest mądrością czuwania. Co to jednak oznacza w praktyce? Wyobraźmy sobie, że przychodzi ktoś i mówi, byśmy czuwali dzisiejszej nocy. Nie wiemy jednak co ma się wydarzyć. Najpierw wypatrujemy każdego, kto idzie ulicą, czy przypadkiem nie zapuka do naszych drzwi. Wpatrujemy się w telefon, czy przypadkiem ktoś nie zadzwoni. W końcu znużeni tym, że nikt nie zapukał i nikt nie zadzwonił przestajemy czuwać.

Chrześcijańskie czuwanie nie jest więc pozbawianiem się snu w imię mglistych idei. Chrześcijanin to ktoś, kogo zrodził Bóg swoją obecnością. Na początek przeczuwaną, zapowiadaną jakby w zwierciadle, doświadczaną po części. Ale musi być to pierwsze – Bóg, który w jakiś sposób zaistniał w moim życiu. Potem tego jeszcze niepewnie doświadczonego Boga chce się poznać lepiej, to rozbudza pragnienie podtrzymywane wiarą. Wiara jest jakby przywołaniem w myśli tego, co już wiem, przywołaniem z doświadczenia tego, co już w części otrzymałem.

Ale czuwanie usypia, nie tylko wtedy, kiedy nie wiemy na co czekamy. Usypia również wtedy, kiedy skupiamy się na tym, co już mamy. Wtedy w istocie nie oczekujemy, lecz zachowujemy tę namiastkę, którą mamy, jakby to już było wszystko co mamy otrzymać. Czuwamy by nie zgrzeszyć, by nie utracić wiary. Ale nie zgrzeszyć przeciw komu, nie utracić wiary w kogo? Prawdziwe życie Bogiem polega na wyjściu od tego co już mam ku temu czego jeszcze nie posiadam. Od Boga, którego otrzymałem w pierwszym darze ku Bogu, który ma kiedyś wypełnić całe moje życie. Takie oczekiwanie sprawia, że nie chce się przegapić momentu, kiedy ten przeczuwany i po części doświadczany Bóg przyjdzie w pełni.

Jeśli już nie czekam (bo wszystko mam), albo czekam bezprzedmiotowo, wtedy usypiam. To właśnie brak oliwy, który św. Tomasz nazywa ociężałością serca. Wiara przestaje być czekaniem na Oblubieńca, a staje się życiem na wzór starego dobrego małżeństwa. W nim nic już się nie wydarzy, wszystko jest pod kontrolą, a właściwie najpiękniejsze już było.

Ociężałość rodzi kolejne etapy bezsensu czuwania. Pierwszym jest wzburzenie. Wszystko zaczyna mnie denerwować. Wszystko miało wyglądać inaczej. Święty gniew ma zastąpić nadzieję oczekiwania. Szukam winnych wokół siebie, na koniec w sobie. W końcu zaczynam żyć tak, jakbym już na nic nie czekał, tłumacząc to rozczarowanie wiarą i Kościołem. To prowadzi do złośliwości, która może się wyrażać na dwa sposoby. Pierwszy to fałszywa pokora. Nie oczekuję, bo nie zasługuję na nic więcej. Pozornie wygląda to jak świętość pogodzona ze wszystkim. W istocie jest to jednak brak wiary nie tylko w Boga, ale brak wiary w cokolwiek. Inną formą jest pycha odrzucenia. Skoro nie wiem na co czekam, odrzucam to co dostaję. Ale przecież mam wierzyć, więc udaję, że wszystko jest w porządku. Rodzę w sobie ideologiczny optymizm. Jednak on nie pobudza do czuwania, więc żeby nie zasnąć, robię wszystko bym nie był sam. Nie potrafię wierzyć w spokoju, nie umiem wierzyć, kiedy wokół mnie jest cisza. Sam wymyślam sobie Boga, który przychodzi, słyszę głos, za którym nikt nie stoi, nie chcąc otworzyć się na objawienie Boga, mnożę sobie prywatne objawienia.

Niby jeszcze czuwam, ale oliwa powoli się kończy, bo tak naprawdę na nic już nie czekam. Czym jest więc prawdziwa mądrość? Nie jest jakimkolwiek czuwaniem, ale mądrym czuwaniem, które nie wypala, ale nie pozwala zasnąć, bo najpiękniejsze ciągle jest przede mną. Bo Ten Który był, jest i kiedyś przyjdzie w pełni.

Verified by ExactMetrics