Błogosławieństwa. Każdy z nas ma jakiś pomysł na uszeregowanie ludzi w swoim życiu według kategorii, które wcześniej przyjął. Zawsze musi być jakiś bliski i jakiś daleki. Ale kto jest tak naprawdę bliski, a kto daleki? Może przyjąć kategorię pokrewieństwa, ale czy do rodziców dzwoniłem najczęściej? Może praca zawodowa, ale przecież tylu w niej przyjaciół, ilu wrogów. Może pozycja społeczna – ale przecież do pasji doprowadzali mnie niektórzy wykształceni ludzie, którzy jakby nie używali rozumu, a jednocześnie pamiętam prostych ludzi, którzy mieli bardzo przemyślane spojrzenie na życie. Może więc przyjąć kryterium, o którym tyle razy można było usłyszeć, kryterium błogosławieństw? Ale nawet w Ewangelii mamy dwie wersje błogosławieństw – jedne kierowane do biednych, drugie do bogatych, jak gdyby ewangeliści chcieli powiedzieć, że ani bieda nie zostawia człowieka w spokoju, ani bogactwo nie oskarża. Jednym i drugim mogę się uświęcić, jednym i drugim przekreślić.
Problem nie leży w tym co mam, ale co z tym robię. Nie chodzi więc o to, czy aktualnie jestem biedny czy bogaty, ale jeśli jestem biedny, co by się stało ze mną, gdybym stał się bogaty – i odwrotnie, jeśli jestem bogaty, czy wyobrażam sobie dalsze życie, które może mieć sens, gdybym to wszystko stracił. Ile jestem w stanie stracić dla Boga, jeśli to właśnie On jest przyszłością błogosławionych? Nie chodzi oczywiście o deklaracje, bo są ludzie, którzy modlą się w domu, a nie potrafią mówić o tym publicznie i są tacy, którzy chętnie wygłaszają konferencje o roli modlitwy, a sami się nie modlą. Co robię z tym, co ma być moją przyszłością, co robię dla Tego, który ma być moją przyszłością?
Błogosławiony to ten, kto zdefiniował ryzyko. Kto odpowiedział sobie w czym pokłada nadzieję, czyli w jakiej przyszłości? Błogosławieństwa stawiają człowieka pomiędzy teraźniejszością a przyszłością. Stawiają pytanie o to, ile z tego co jest ważne dla mnie teraz, będzie ważne dla wieczności.
Sprawdzam. Jak ostatecznie sprawdzić, czy jestem po stronie błogosławieństw? Na pewno nie wystarczą deklaracje, nie wystarczy też przyglądanie się temu co robię nie pytając o motywy. Może warto wyobrazić sobie swój własny pogrzeb. Kto przyjdzie, kto będzie na nim płakał, co będą mówić o mnie. Ale jest jeszcze coś ważniejszego – co powie o mnie oskarżyciel człowieka, co powie o mnie Bóg. I co ja będę miał w odpowiedzi temu, który oskarża i co odpowiem Bogu. Ten eksperyment z własnym pogrzebem może nauczyć nas więcej niż niejedna pobożna konferencja.