Pobożność (nie)czystych intencji

W Starym Testamencie kryterium szczególnie często używanym do oceny stanu religijnego człowieka był podział: czysty – nieczysty. Pozornie jest to proste i praktyczne kryterium. Pozornie. Odnieśmy to jednak do życia praktycznego i do życia bardziej duchowego. W życiu praktycznym człowiek staje się nieczysty, kiedy się czegoś dotknie. Pobrudził ubranie, trzeba je uprać. Czy jednak powód dla którego włącza się pralkę jest jednocześnie powodem pójścia do spowiedzi? Z kolei w życiu duchowym można nosić białą koszulę i dobrze skrojony garnitur, a jednocześnie w środku być nieczystym. Tak można budować wszystko nawet pobożność. Jeśli moje serce – i konsekwentnie – moje intencje są nieczyste, wtedy buduję pobożność (nie)czystych intencji.

Człowiek wyraża siebie w różnych wymiarach. Jeśli w środku jest nieczysty, buduje nieczystość we wszystkich ludzkich relacjach. Jestem nieczysty obmową, to niezależnie z kim się spotkam, po chwili zaczynam obmawiać. W relacjach społecznych potrafię zniszczyć każdą dobrą inicjatywę. W relacjach religijnych buduję nieczyste praktyki, ryty, pobożność.

Można postawić pytanie w czym wyraża się pobożność nieczystego serca? Najpierw w pobożności małodusznej. Oznacza to, że nawet przyjmowanie wielkich darów, mających budować wielkość ducha, człowiek nieczysty przykrawa taki dar do swojej małoduszności. Przykład: chrześcijaństwo daje mi miłość bliźniego, która każe mi spojrzeć na drugiego właśnie w taki sposób. Jednak człowiek wewnętrznie nieczysty, żeby zrealizować to przykazanie, oczywiście go nie odrzuci, tylko tak małodusznie zdefiniuje bliźniego, że miłość bliźniego staje się karykaturą. Innym wymiarem pobożności nieczystego serca jest pobożność magiczna. Daję oczywiście Bogu, ale tylko wtedy, kiedy jednocześnie spodziewam się coś otrzymać. Chcę dużo – daję dużo, chcę mało – daję mało. Kolejna to pobożność psychopaty religijnego. Kiedy coś ma dotknąć mojego serca, by je przemienić, kwituję to stwierdzeniem – „ale się ksiądz zdenerwował”. Wreszcie pobożność narcystyczna polega na tym, że we wszystkich przejawach religijności szukam siebie. Niedziela ma mi poprawić samopoczucie, spowiedź potwierdzić jaki jestem dobry.

Dlaczego tak ważne jest czyste serce? Bo wiara nie jest mierzeniem proporcji pomiędzy liczbą czynów dobrych i złych, ale jest odwagą serca. Odwaga serca unika dwóch skrajności: proporcjonalizmu i konsekwencjalizmu. Kiedy buduję wiarę proporcjonalizmu, niby mówię o potrzebie nawrócenia, ale tylko tych, których nie ma przy mnie albo są w mniejszości. Z kolei konsewkencjalizm polega na tym, że zanim powiem, najpierw pomyślę, ile mogę stracić. Czystość intencji, odwaga serca. A czasem zostaje mi niestety doszukiwanie się czystości zewnętrznej strony kubka, chociaż wypełniony jest oszczerstwem i zakłamaniem. Nic co przychodzi z zewnątrz nie czyni człowieka nieczystym – jeśli nie chce. I wszystko co wychodzi z człowieka jest nieczyste, jeśli jego serce jest obłudne i jedynym wyrazem czystości jest biała koszula.

Wiara nie rodzi się z braku zgorszenia

Mocne jest wezwanie z dzisiejszej Ewangelii: rozstrzygnijcie, komu chcecie służyć! Wezwanie jest mocne, ponieważ pierwsze co przychodzi do głowy to reakcja – nie chcemy służyć nikomu, chcemy być wolni. Tymczasem problem nie polega na tym, czyimi chcemy być niewolnikami, ale na tym, komu chcemy służyć w wolności, czyli od kogo nie chcemy odejść. Mylne jest więc przekonanie, że wiara rodzi się z braku zgorszenia. Przeciwnie, wiara umacnia się wśród zgorszenia, a nawet sama może stać się zgorszeniem.

Czym jest więc wiara i czym jest zgorszenie? Wiara to rozumna służba Bogu, rozumna i wolna. Oznacza to, że wierzyć w Boga prawdziwie można tylko wtedy, gdy ma się świadomość istnienia bożków, które czasowo mogą pociągać bardziej niż Bóg. Czym zatem jest zgorszenie? W Starym Testamencie zgorszenie było rozumiane jako brak zdecydowania. Gorszę się, ponieważ sam nie wiem czego chcę. Nie umiem jednoznacznie określić w co wierzę, więc próbuję gorszyć się fragmentami wiary, jakby z tego zgorszenia dało się złożyć wiarę prawdziwą. Tymczasem wiara potrzebuje zrozumienia jej na trzech poziomach: Co oznacza, że wierzę? Kim jest Ten, w którego wierzę? Co uczynił w moim życiu, że chcę wierzyć dalej, czyli służyć, czyli nie chcieć odejść?

Na zgorszenie nie potrzeba nawrócenia drugiego, na zgorszenie potrzebne jest moje nawrócenie. Wiara nie rodzi się z braku zgorszenia. W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o Ciele i Krwi jako pokarmie i napoju. Trudna jest ta mowa. Gorszy. Niektórzy zgorszeni zaczynają odchodzić. Jezus mógłby zmienić narrację, wprowadzić przenośnię. On nie tłumaczy się jednak z tego, co gorszy, lecz wskazuje, że zgorszenie bierze się z faktu, że niektórzy gorszą się, ponieważ nie wierzą.

By zgorszenie nie przeszkadzało wierze potrzeba nawrócenia. My się jednak nie nawracamy, lecz starzejemy. Grzech przypomina niewolnictwo. Znosimy jego formy, jakie występowały w minionych wiekach. Zupełnie nie przeszkadza nam współczesne niewolnictwo oraz to, że czasem sami czynimy z innych niewolników. Podobnie z grzechem, nie nawracamy się, lecz starzejemy. Porzuciliśmy grzech minionego etapu życia, a zupełnie nie przeszkadza nam, że grzeszymy, tylko inaczej, jakby bardziej stosownie do wieku.

Rozstrzygnijcie jakiemu Bogu chcecie służyć? Zdecydujcie w co chcecie wierzyć? A może w kontekście braku chęci nawrócenia uczciwiej byłoby odejść i nie tłumaczyć braku wiary zgorszeniem? Rozstrzygnijcie dziś!

Eucharystia i głód

Jestem głodny i mogę się najeść. Ale na opakowaniu produktu nie zapisano składu. Jedzenie opakowane w jakiś zwyczajny papier. Nie wiem nic o jedzeniu, znam tylko osobę, która mi je dała. Jednak nie jem, bo opakowanie nie jest oryginalne. Przecież to ono rodzi zaufanie. Jestem głodny.

Jestem głodny. Ktoś zostawił jedzenie. Nie wiem kto, ale jedzenie jest w oryginalnym opakowaniu. Jest podany nawet skład i kalorie. Nie wiem, kto mi je zostawił, ale na opakowaniu jest wszystko, by móc poczuć się bezpiecznie. Nie muszę już być głodny.

Eucharystia. Niby wiem kim jest Bóg. Ale nie wiem jak On, Bóg może dać swoje Ciało. Nie rozumiem, więc nie jem. Nie muszę być głodny, ale to wymagałoby zaufania i pokory. Nie potrafię ufać, jeśli nie sprawdzę. Nie mam tyle pokory, by przyjąć, czego nie rozumiem. Gdyby Eucharystię opakować w rozum? Głód staje się kryterium mądrości. Czy go pokonam czy on pokona mnie?