Słuchać, by usłyszeć

Niedziela w oktawie Narodzenia Pańskiego jest nazywana Niedzielą Świętej Rodziny. Nazwa wymusza temat. Święta Rodzina jest jednak ideałem, do którego się zmierza, wychodząc od rodziny realnej. Jak nie można budować wiary, wychodząc od fałszywego obrazu Boga, tak nie można postępować w komunikacji, opierając się na fałszywym obrazie człowieka. Nie zawsze to, co człowiek robi mówi o nim wszystko. I nie zawsze to, co człowiek czyni na zewnątrz mówi o nim wszystko.

W poprzednim tekście napisałem, że słowo jest zawsze od kogoś dla kogoś. Często jednak jest ono rozumiane jako komunikat do przekazania. Wszyscy mówią, nikt nie słucha. Wszyscy pouczają, nikt nie chce się uczyć. Wszyscy nawracają, nikt nie chce zacząć od siebie. W tym kontekście warto postawić pytanie: Od kogo przyjąłbym chleb? To samo dotyczy wiary, wartości, zasad i postaw.

Obraz idealny znamy wszyscy. Skupmy się nad obrazem realnym rodziny dzisiaj. Cechą charakterystyczną jest samotność i słabość relacji. Powodem jest indywidualizm. Co to oznacza w praktyce? Nie chcę – zwłaszcza jako młody i silny – by inni interesowali się mną. Konsekwentnie przestaję interesować się innymi, w efekcie inni przestają interesować się mną. Przychodzi jednak moment, gdy zaczynam ich potrzebować. Tylko jak trudno po latach indywidualizmu powiedzieć, że teraz już ich potrzebuję.

Innym symptomem sytuacji realnej rodziny jest przenoszenie na jej grunt tego, co w stosunku do niej zewnętrzne. To zaś oznacza w praktyce szukanie tego co dzieli, nie zaś tego, co łączy. Nie buduje to jednak zaufania, a bez zaufania nikt nie pozwoli dotknąć swoich słabości. Zbyt często troska o zachowanie wartości przybiera postać nieprzyjaznej sztywności, mylonej z wiernością zasadom.

Oczywiście są i pokusy. Pierwszą jest zamiana kamieni w chleb. Uproszczenia, banalizacja, akcent na łatwe i przyjemne. Można też zamienić chleb w kamień. To co ma karmić, najpierw zaczyna kojarzyć się z czymś twardym i zimnym jak kamień. Najtrudniejszą postacią jest wymuszanie zmiany życia za chleb.

Do większości instytucji zewnętrznych w stosunku do rodziny straciliśmy już zaufanie. Ostatnią deską ratunku na odbudowanie zaufania jest rodzina. Bez oswojenia się z sobą na poziomie rodziny, wszelki przekaz wartości będzie nieskuteczny. Świat wartości nie istnieje poza kontekstem szacunku i zaufania. Może warto raz posłuchać, nie komentując. Raz zrozumieć, nie osądzając. I raz dać siebie, zamiast dawać dobre rady.

Od tego należałoby wyjść, by sensownie zmierzać ku temu, co idealne.

Czy chcę przejrzeć?

(refleksja w IV Niedzielę Wielkiego Postu)

Niewidomy od urodzenia – fizycznie. Niewidomy od grzechu pierworodnego – duchowo. Kto zawinił? Fizycznie rodzice, duchowo Adam i Ewa. Tymczasem warto się zastanowić, co naprawdę przeszkadza widzieć.

Wyjdźmy z perspektywy fizycznej. Poznanie. Ponad 80% naszego poznania to wzrok, kilkanaście procent to słuch, kilka procent dotyk, no i pozostałe zmysły. Wzrok, a właściwie jego brak zabiera nam cztery piąte postrzegania świata.

Czytałem kiedyś wspomnienia osób niewidomych. Jedna z nich opowiadała, że jej wyobrażenie nieba z opowiadań innych, to był jakiś kwadrat czy prostokąt (trochę jak stół). Opowiadano jej, że niebo jest piękne, jasne, ale to nic dla niej nie znaczyło. Pewnego dnia koleżanka zabrała ją na most zawieszony na linach. I nagle poczuła bezwzrokowo wolność. Od tego momentu, właśnie z tym mostem kojarzy niebo. I drugie opowiadanie. Próbowano wytłumaczyć niewidomej osobie piękno zimy. Biały, puszysty śnieg, przestrzeń, łyżwy i narty. A dla niej zima to w dotyku mokry, zimny i nieprzyjemny śnieg. Dopiero ciepła dłoń przyjaciela pozwoliła zrozumieć, dlaczego można kochać zimę.

Tak można opowiadać człowiekowi świat, tak też można opowiadać mu o niebie. Trzeba jednak pozwolić mu „dotknąć”. Jego rozumienie nie musi pokrywać się z naszym, ale to jego świat i jego niebo.

Ale przecież można siebie oszukiwać, zwodzić. Dlatego niewidomemu w poznaniu pomaga przewodnik. Robiono kiedyś prosty eksperyment kroczenia człowieka niewidomego po nowym terenie. Okazało się, że to nie teren jest najważniejszym elementem pewnego/niepewnego kroczenia. Najważniejsze okazało się zaufanie do przewodnika.

Straciliśmy wzrok, przynajmniej na kilka miesięcy. Kto teraz odważy się robić plany na maj, czerwiec, wakacje. Upodobniliśmy się w tym, że wirus jest niewidzialny dla wszystkich. Pozostaje nam przewodnik po życiu, przewodnik po wierze.

Słowo do przewodników – nie nadużywajcie zaufania tych, którzy dają się prowadzić.

Słowo do niewidomych wobec obecnej sytuacji – nie podważajcie zaufania do przewodników, bo zostaniecie sami.

A co z wiarą w perspektywie zamkniętych kościołów?

Prymas Stefan Wyszyński powiedział kiedyś takie zdanie: „Bóg jest bliżej nas niż o tym myślimy. Szukamy Go zazwyczaj za daleko”.

Niedziela Miłosierdzia

Jak łatwo pomylić w życiu niewiarę i niewierność. Przywołajmy patrona dzisiejszego dnia, św. Tomasza. Nie był on zdolny uwierzyć, bo nie był we wspólnocie. Nie uwierzył, bo przestał być wierny. A wiara szuka zrozumienia… właśnie w wierności, tej trudnej i bolesnej.

Pozostali uczniowie nie byli bardziej wierzący od Tomasza, ale próbowali być wierni pomimo słabości. To dlatego zobaczyli to, w co z braku wierności nie mógł uwierzyć Tomasz. Czasem chełpimy się wiarą, a przecież ona jest łaską. Ale czy próbujemy być wierni? Czy można niewierność usprawiedliwiać poszukiwaniem większej wiary? Czy można być niewiernym w imię większej wierności? Tylko komu? Jeżeli wierność umiera z naszymi niezrealizowanymi planami i ambicjami, to nie Bóg umiera, tylko nasze plany i ambicje. A nowe plany nie zrodzą nowego Boga.

Uczniowie trwali w nauce. Jak często sprowadzamy wiarę do tego, co czujemy. A przecież trwanie w nauce Apostołów oznacza uczynienie wszystkiego, by nasza słabość nie stała się wykładnią naszej wiary.

Trwali we wspólnocie. Bo wspólnota jest komunią braci i sióstr, nawet gdyby była – po ludzku – najgorzej zorganizowana. Komunia to jedność płynąca z góry, nie ze wspólnych ludzkich celów. Niewierność nie oznacza wyłącznie słabości i grzeszności wspólnoty. Jest przede wszystkim naszą niezdolnością do trwania.

Trwali w łamaniu chleba. A chleb łamie się po to, by się nim posilać i dzielić. Człowiek nie karmi się po to, by mieć siłę odejść, lecz po to, by mieć siłę zostać – pomimo trudności. Trwali na modlitwie. Modlitwa jest kontemplacją, spotkaniem. A spotkanie jest po to, by człowiek mógł zobaczyć, by nie musiał sobie wyobrażać.

Trwali, bo On był wierny. Bóg nie mówi człowiekowi: Odejdź! To człowiek odchodząc mówi Bogu: Zostań!

Niedziela Miłosierdzia uczy nas wszystkich, że to nasza słabość potrzebuje miłosierdzia Boga, a nie miłosierdzie Boga naszej słabości. I nawet jeśli sami nie mamy siły wytrwać, Kościół nas nie oskarża. Ale jeśli nie może oczekiwać od nas wierności, ma prawo oczekiwać przynajmniej naszej uczciwości. Jeśli więc z powodu własnych słabości nie potrafimy być wierni, nie oskarżajmy Kościoła tylko dlatego, że naznaczony naszymi słabościami próbuje być ciągle wierny.

Verified by ExactMetrics