O zawierzeniu – czyli logika słowa „wystarczy”

Często porównuje się słowa występujące w języku codziennym z ich odpowiednikami w języku religijnym. Są one albo jednobrzmiące, albo są synonimami. Niewątpliwie takimi korespondującymi ze sobą słowami są zawierzenie i słowo wystarczy. Można wręcz powiedzieć, że zawierzenie to – inaczej mówiąc – właściwie rozumiana logika słowa „wystarczy”. Logika wyraża się w zdaniach oznajmujących, o których można orzec prawdziwe lub fałszywe. W jakim zatem kontekście słowo „wystarczy” oddaje prawdę języka religijnego, a w jakim ją fałszuje?

Zacznijmy od dobrze znanej sceny z Abrahamem, który jest wezwany, by złożył ofiarę ze swojego syna (jedynego i długo wyczekiwanego) Izaaka. Abraham nie postępuje logicznie. Czekał na niego całe życie i gdy wreszcie obietnica się spełniła jest gotów oddać to na co czekał. Po ludzku nielogiczne zupełnie. Na taką scenę każdy zdrowo myślący człowiek reaguje: Wystarczy! Wystarczy bezmyślnego przyjmowania tego, co Bóg zsyła, wystarczy czekania, że kiedyś będzie inaczej.

Mamy w Ewangelii dwie góry i dwóch synów czekających na to słowo. Pierwsza to góra Moria. Abraham się nie zawahał, to Bóg mówi wystarczy. Na Golgocie Jezus przeciwnie – z głośnym wołaniem i płaczem zanosił prośby i błagania, aby Bóg Go wybawił. I nie doczekał się słowa wystarczy. Czym jest więc wiara i która z sytuacji przywołanych powyżej jest prawdziwa? Wiara jest momentem, w którym rozum podpowiada, że już czas się zatrzymać i nie ryzykować więcej. Wtedy siła wiary sprawia, że człowiek oddaje siebie Bogu, aż po oddanie w ręce Boga momentu na wypowiedzenie słowa wystarczy.

I drugi obraz czytań przewidzianych na drugą niedzielę Wielkiego Postu – Przemienienie. Każdy z nas wychodzi do świata w jakiejś masce. Boimy się zdemaskowania, czyli stania się prawdziwym, co oznacza bezbronnym. Tak właśnie demaskuje się Jezus. Jego twarz pokazuje siłę miłości, a jednocześnie bezsilność wobec tego, co ma nadejść – Syn Człowieczy musi pójść do Jerozolimy, by tam umrzeć.

A jak funkcjonuje słowo „wystarczy” w moim życiu, które nazywam chrześcijańskim? Zdarza się, że ludzie wierzący w pewnym momencie życia, jakby żałowali swoich wyborów w wierze. Zarzucają Bogu, że coś im zabrał, czegoś pozbawił. Można jednak postawić pytanie: Ile straciłem przez Boga, a ile przez samego siebie, bo nie pozwoliłem sobie zabrać, by otrzymać więcej. Tak człowiek zawiesza swoje zawierzenie ratując pracę, układy. Nie czekając na reakcję Boga mówi „wystarczy”.

Zawieszam jednak moją ofiarę, bo chcę mieć jak inni, chcę być jak inni. Ale być jak inni, to znaczy być jak kto? I skoro chciałbym być jak inni, jak bardzo smutne musi być moje życie. Może więc podziękować Bogu, że dał mi moje imię i moje życie, w którym mam być szczęśliwy. Nie mam tego, co inni, bo Bóg obdarowuje znając pragnienia. To skąd wiem, skoro nie mogę porównać siebie z innymi, że jestem szczęśliwy? Powód jest jeden: jestem, a właściwie muszę być szczęśliwy, bo Bóg zainteresował się moim życiem. Nie mną w chwilach sławy, powodzenia, ale mną po prostu. Ile może zmienić w życiu człowieka taka świadomość. On jest zainteresowany nie tym, co robię, nie moimi znajomościami i sukcesami. On jest zainteresowany mną. I dlatego moje życie jest nieporównywalne z żadnym innym życiem. I dlatego jestem szczęśliwy.

Wiara jako sztuka uwodzenia

Uwiodłeś mnie Panie… Te słowa z Księgi Proroka Jeremiasza prowokują do nieschematycznego myślenia. Bo cóż oznacza dać się uwieść? To tyle, co uwierzyć w obietnice bez głębszych przemyśleń, idąc za kimś trochę na ślepo, w ciemno. A kiedy odkryje się, że człowiek został uwiedziony, zaczyna się wycofywać. Piotr też dał się uwieść. Najlepiej świadczą o tym słowa: Pójdę za Tobą dokądkolwiek się udasz.

Nie trzeba było długo czekać na weryfikację tych słów. Wystarczyło stwierdzenie Jezusa, że musi udać się do Jerozolimy, gdzie będzie cierpiał. Szybko kończy się uwiedziona wiara Piotra: Nie przyjdzie to na Ciebie! Przecież w moim „dokądkolwiek” nie było mowy o śmierci, o krzyżu. Dokądkolwiek, czyli tam, gdzie będzie dobrze, bezpiecznie.

Język wiary musi być językiem twardej codzienności, a nie ckliwej pobożności. Jak długo wierzymy bezmyślnie, bezrefleksyjnie, jesteśmy w stanie zrobić wszystko dla Boga. Wystarczy krzyż, żeby przekonać się, że „dokądkolwiek” nie oznacza wszystkiego, wszędzie i zawsze. Jak zatem rozpoznać na jakim etapie wiary jesteśmy? Momentem przełomowym jest właśnie cierpienie. Często myślimy, że przyszło wraz z Bogiem. I dlatego bojąc się cierpienia, unikamy Boga, albo chcemy Go przekonać, że można inaczej – bez trudu, bez wyrzeczeń. Tymczasem wiara nie niesie krzyża. Cierpią również niewierzący. Wiara tak dużo mówi o krzyżu, ponieważ chce człowieka nauczyć jak nieść krzyż, który i tak przychodzi, jak nadać sens cierpieniu, które i tak jest nieuniknione.

Piotr opoka staje się zawadą. Nie dlatego, że jest słaby, ale dlatego, że jest hipokrytą. Myśli po ludzku a mówi pobożnie. Tymczasem trzeba żyć pobożnie, a mówić po ludzku. Właśnie wiara powstała z uwodzenia każe używać innego języka, który często ma się nijak do rzeczywistości. Jest swoistym zaklinaniem codzienności.

Pozostaje zrozumieć, że paradoks nie musi oznaczać sprzeczności. Że kto chce zachować życie, ten je straci – nie jest sprzecznością, lecz samą dynamiką życia. Żyjemy przecież po to, by cieszyć się życiem, ale życie cieszy tylko wtedy, kiedy się je traci. Podobnie jak pieniądze. Jeśli za pieniądze nie mogę się najeść, ubrać, zwiedzić świata, takie pieniądze nie cieszą. Po co więc człowiekowi życie? Czy jestem w stanie podać chociaż trzy powody, dla których warto żyć? Trzy powody, dla których warto stracić, by zyskać i ocalić?

Wiara jest sztuką uwodzenia, ale nie irracjonalnymi obietnicami, lecz miłością. Tylko uwiedzenie miłością prawdziwą może skończyć się dobrze. Radykalny język wiary ma sens tylko wtedy, jeżeli jego fundamentem jest miłość. Bezmyślne, ckliwe i pobożne zaklęcia mają niewiele wspólnego z prawdziwą wiarą. Przeciwnie, wcześniej czy później zrodzą rozczarowanie.

Wiara jest pytaniem o tożsamość

Wśród bardziej znanych fragmentów Pisma Świętego jest niewątpliwie ten, w którym pada pytanie o to kim jest Jezus. Wiara jest pytaniem o tożsamość. Jest to istotne, ponieważ – wbrew pozorom – nie jest to pytanie do Kościoła, co myśli o świecie. Nie jest to również pytanie do świata, co myśli o Kościele. Czasem wydaje nam się mylnie, że gdy uzgodnimy odpowiedzi – Kościół i świat – to zbudujemy jedność wiary. Tymczasem fundamentalne pytanie skierowane zarówno do Kościoła, jak i do świata brzmi: Czy usłyszałeś, co Jezus mówi sam o sobie? I drugie, równie ważne: Skoro już wiesz, kim jest Jezus, co o tym myślisz? Pytanie o wiarę jest ostatecznie pytaniem, czy zgadzam się z tym, co Jezus mówi o sobie?

Wyjściowe pytanie wiary jest zatem pytaniem o Boga. Nie można określić chrześcijańskiej tożsamości przyglądając się wyłącznie sobie. Nie można też określić chrześcijańskiej tożsamości słuchając wyłącznie tego, co świat mówi o wierzących. Punktem wyjścia chrześcijańskiej tożsamości jest określenie relacji jaka zachodzi pomiędzy tym, co Bóg mówi o sobie, a tym, co o Bogu mówię i myślę ja.

Potrzebny jest więc klucz pozwalający określić chrześcijańską tożsamość. Najpierw jest nim łaska, czyli próba zbudowania relacji pomiędzy sobą a Bogiem. Próba usłyszenia co mówi i spojrzenia Jego oczami na siebie i świat. Odkryć tożsamość chrześcijańską, to przede wszystkim pozwolić określić ją Bogu. Chrześcijanin to człowiek tożsamy z Nim. Kolejnym kluczem jest Słowo Boże, które jest czymś więcej niż Biblia. Zebrane razem księgi nie są Słowem Bożym. Słowem Bożym stają się w Kościele, który słucha Słowa, a następnie je głosi.

Kto więc jest chrześcijaninem, kto jest Kościołem? Nie wystarczy być osobą sprawującą jakąś funkcję w Kościele. Ale nie można też twierdzić, że Kościołem są wszyscy. To byłoby rozmycie tożsamości i oszukiwanie świata. Kościołem jest ten, kto buduje swoje wyznanie wiary na wyznaniu Piotra. Jego wyznanie jest opoką, czyli fundamentem, jakim człowiek nazywa Boga. Chrześcijaninem jest ten, kto akceptuje władzę kluczy. Ona ma potrójny wymiar. Najpierw jest kluczem interpretacji prawd wiary. Następnie czuwaniem nad widzialnym porządkiem Kościoła. Wreszcie jest władzą odpuszczania grzechów, czyli prawomocnego orzekania o stanie człowieka.

Wiara to również jedność. Ale tak jak pytania o Kościół i świat nie mają wiele wspólnego z wiarą, jak długo nie stają się pytaniem o tożsamość, podobnie wiara nie jest dążeniem do jedności, która polegałaby na tym, by w pewnym momencie Kościół zaczął dobrze mówić o świecie, a świat o Kościele. Jedność wiary to nie ustalenie żargonu, to nie tolerancyjne wyznanie bez wyrazu. Jedność to dobre mówienie o Bogu. Dobre, czyli zgodne z tym, co Bóg o sobie objawił. Tożsamość chrześcijańska jest więc powrotem do pytań fundamentalnych o Boga, grzech, zbawienie. Bez jedności w odniesieniu do tych słów-kluczy nie ma mowy o jedności Kościoła i o prawdziwej wierze.

Verified by ExactMetrics