Światło musi wystarczyć

(felieton religijny)

Istnieją dwa sposoby interpretacji Ewangelii: „ziemia – niebo” i „ziemia – niebo – ziemia”. Pierwszy oparty jest na wierze w przyszłość, drugi na tradycji. Chętniej odwołujemy się do tego drugiego sposobu, gdzie wiara jest jak różnica pomiędzy poświęconym a niepoświęconym domem, ale dom ciągle jest nasz i na naszej ziemi.

Tymczasem wiara jest wyjściem, podobnym do tego, jakiego dokonał Abraham z Ur Chaldejskiego. A właściwie nie Abraham i nie z Ur. Ponieważ z Ur wyszedł jego ojciec, a jego spotkał już Bóg w drodze, w Charanie. Oznacza to, że nasze wyjście jest już poprzedzone wyjściem innych ludzi, że nasze szukanie poprzedzone jest poszukiwaniami innych ludzi. Ważna jest więc tradycja, ale tradycja wyjścia. Tradycja uczenia tego, że prawdziwe szukanie wyprowadza człowieka z ziemi zastanej do tej, której nie zna. Jakiej wiary mnie nauczono: wyjścia czy kręcenia się wokół swojego domu?

Jezus zabiera ze sobą uczniów na Górę Przemienienia. Nie zabiera ich jednak w nagrodę, lecz dla próby. Co więcej, okazuje się, że zarówno przed, jak i po fakcie, ciągle niczego nie rozumieją. Przed, gdyż nie rozumieli i nie umieli udzielić odpowiedzi na pytanie za kogo uważają Jezusa. Po fakcie, ponieważ ciągle czekają na przyjście Eliasza. Może na tym polega przemiana przez wiarę, że trzeba każdorazowo pogodzić się z faktem, że nie wyjaśnia ona do końca ani życia, ani nieśmiertelności, ale rzuca na nie światło. Człowiek zaś każdorazowo musi zadawać sobie te same pytania i zbierać odpowiedzi, by z nich utworzyć swoją drogę wiary. Musi wystarczyć światło.

Wolimy jednak katechizmy i definicje, gdyż one pozwalają „już” wiedzieć, „już” przeżyć”. I wrócić do bezpiecznego domu. Ile pieniędzy przeznacza się na „utrwalenie Boga w miejscu i czasie”, dodajmy – bezpiecznym dla człowieka.

„Pan z wami”. Każdorazowo, kiedy przychodzimy do kościoła, słyszymy te właśnie słowa. Oznaczają one, że mamy być skróceniem drogi do Boga dla tych, którzy szukają. Bo skoro On jest z nami, a my w świecie, to znaczy, że nietrudno Go znaleźć innym szukającym. Chyba, że On nie jest z nami, kiedy jesteśmy w świecie.

Chrzest – znaczenie – przeznaczenie

Często w chrześcijaństwie można usłyszeć konferencję o znaczeniu chrztu. Traktuje się ten sakrament jako rzeczywistość, która mogłaby istnieć bez człowieka – chrzest sam w sobie. Tymczasem chrzest jest wpisany w wyznanie wiary, zwane Symbolem Apostolskim. Symbol oznacza zaś połączenie dwóch rzeczywistości: Boga i człowieka. Trzeba zatem czytać to wyznanie nieco inaczej wierzę ja (osoba) w Boga (Osobę). Chrzest stanowi więc podstawę relacji interpersonalnych. Nawrócenie w tym kontekście oznacza przejście od „wierzę w Boga, nie wierzę w siebie” czy „wierzę w siebie, nie wierzę w Boga” do „wierzę w Boga, więc zaczynam wierzyć w siebie”.

Zamiast pytać o znaczenie chrztu, lepiej pytać o to co znaczy, dosłownie – co oznacza w moim życiu. Co oznacza, czyli czego dotyka, czemu nadaje kierunek.

Znaczenie domaga się też pytania o przeznaczenie. Kiedy sam sobie nadaję znaczenie, znaczę momenty życia pozbawiając je początku i końca. Trochę tak, jak gdyby twierdzić, że jest się znawcą filmów, ale ogląda się je bez pierwszych dziesięciu minut i kończy oglądanie kilka minut przed końcem. W odniesieniu do człowieka można powiedzieć, że oznacza to świętowanie urodzin, zapominając o poczęciu. A poczęcie to początek, ten prawdziwy. Kiedy Kościół broni życia od poczęcia do naturalnej śmierci, chce powiedzieć dokładnie to: broni tych brakujących minut do zrozumienia sensu życia jako całości.

Chrzest domaga się też kontekstu, podobnie jak narodzenie. Nie można narodzić się poza kontekstem. Można zamazywać kontekst, przenosić się w inny, ale prawdą jest, że każdy z nas urodził się w kontekście. I każdy ochrzczony został zrodzony do wiary w kontekście. Tym kontekstem wiary jest Kościół.

By lepiej zrozumieć co daje mi wiara, warto zacząć chodzić na chrzty i pogrzeby. One pozornie nie wiążą się z życiem codziennym. W rzeczywistości są to te brakujące minuty początku i końca, bez których nie zrozumie się całości.

Niewolnik nie może wrócić

Kolekta, a więc pierwsza modlitwa wprowadzająca w tajemnicę XXIII Niedzieli Zwykłej ma kilka słów kluczy: zbawienie, przybranie, wolność i dziedzictwo. Dwa pierwsze słowa są ze sobą mocno związane. Ile w każdym człowieku miejsc niezbawionych. Niezbawionych, to znaczy nie przyjętych przez niego samego czy też przez innych. Trudno przekonać człowieka nie przyjętego przez innych, że jego życie ma sens. Najczęściej to się nie udaje. Człowiek sam nie wierzy, że ktoś może go przyjąć jako alkoholika, narkomana, przestępcę. Każde tego typu gładkie słowo o tym, że jest się kochanym tylko potęguje poczucie frustracji i osamotnienia. Bóg zbawia, to znaczy przyjmuje nas z częściami życia niezbawionymi, właśnie po to by je zbawić. Zbawienie nie leży w mocy człowieka. Człowiek może poświęcić się dla niezbawionego, ale nie może go zbawić.

Dopiero wtedy rodzi się wolność. Zbawiony przestaje być ciężarem, ponieważ uporał się z sobą. Nie musi już odrzucać swojej historii, siebie, umie z nią żyć, bo ona jest już zbawiona. I wtedy staje się wolny dla siebie i dla drugiego człowieka. Niewolnik nie mógł według prawa rzymskiego zawierać związku małżeńskiego, gdyż nie mógł dać siebie, bo siebie nie posiadał. Trzeba się wyzwolić, żeby siebie dać. Dopiero wtedy, najpierw uczestniczy się w dziedzictwie, a potem to dziedzictwo można komuś przekazać. Cztery proste słowa i ile w nich głębokiej treści, niestety często wypowiadanej czy też słuchanej bezmyślnie.

Czym jest więc mądrość? Często kojarzymy ją z inteligencją, a inteligencję ze zdolnością do zmiany. Jest ci źle, zmień to. Zmieniamy dom, pracę, miejsce zamieszkania. Po każdej takiej zmianie mamy nowe doświadczenie. Ale czy umiemy łączyć te doświadczenia w całość, by były naszą siłą? Trzeba mieć zamysł, poznać zamysł. Prawdziwa mądrość jest też cnotą, ale nie cnotą jako umiejętnością zmiany, lecz jako umiejętnością wytrwania. Żeby zaś wytrwać, trzeba znać zamysł, cel.

Onezym. Niewolnik przywołany w Liście św. Pawła. Nie znamy jego prawdziwej historii. Często niewolnik był posłańcem, przekazywał wiadomości, czasem nawet drogocenne rzeczy. Niekiedy była to okazja do ucieczki, ale okupiona kradzieżą dóbr pana. Zbiegły niewolnik musiał liczyć się z karą, dlatego uciekał w dalekie strony. Taki właśnie niewolnik trafia do św. Pawła. Ten go przyjmuje, uczy o zbawieniu i czyni wolnym, to znaczy zdolnym do powrotu do Pana. Już nie jako złodziej, ale jako człowiek posłany przez przyjaciela rodziny. Przejście drogi Onezyma nie jest proste, bo każdy z nas przed czymś ucieka, kogoś z czegoś okradł. Dopiero, kiedy zostaje przyjęty i zbawiony, to znaczy uwolniony od lęków, wtedy jest w stanie wrócić.

Niewolnik nie ma korzeni, bo uciekł w dalekie strony. Musi się bać, że te dalekie strony i tak mogą go zidentyfikować i pokazać całą prawdę. Uciekając, pozornie wolny, staje się niewolnikiem swojej ucieczki. Nie może się zakorzenić, nie może powiedzieć wszystkiego, a więc nie może siebie nikomu dać. Dopiero kiedy przejdzie drogę od uciekającego niewolnika do człowieka zbawionego, czyli wolnego, jest zdolny do powrotu, dopiero wtedy może być przyjęty z całą prawdą o sobie i w konsekwencji, jest wolny, bo wszystko o nim może zostać powiedziane. Dopiero wtedy zasługuje na dziedzictwo – kawałek swojego miejsca na ziemi.