Humanizm w kontekście Pięćdziesiątnicy

Bliskość. To słowo jest szczególnie ważne dla każdego człowieka. Rozwój ludzkości pokazuje, jak człowiek starał się pokonywać wszystko, co próbowało tę bliskość niweczyć. Można by zrobić prosty eksperyment, wyjeżdżając na wakacje bez komórki i bez dostępu do sieci. W bliskości pomocne są również wspólne języki, które pozwalają na porozumienie z innymi ludźmi. Niby wszystko służy bliskości, jedności, a jednak to w czasie konsumowania owoców postępu technologicznego potrafimy być dla siebie wyjątkowo obcy, wrodzy, pozbawieni empatii.

W czym tkwi sekret tej upragnionej, a jednak ciągle nieosiągalnej bliskości i jedności ludzi?

Wieża Babel. Symbol jedności dążeń i celów. A jednak symbol jedności pozornej. Bo kiedy człowiek zaczyna być bożkiem, automatycznie przestaje być człowiekiem. Człowiekiem w sensie braterstwa. Bożek dąży do przewagi nad innymi, do zdominowania pozostałych. Takie są losy braterstwa bez ojca, równości bez odwołania do natury, wolności uciekającej przed prawdą. Trzy wielkie sprofanowane hasła, które same w sobie mają sens, pod warunkiem, że człowiek jest ich beneficjentem, ale nie miarą. Wyobraźmy sobie bazar, na którym handluje się według własnej miary, wagi, a wartość pieniądza określa każdy człowiek indywidualnie. Wolny rynek jest wolny pod warunkiem, że dopuszcza się pewien procent niewolników, czyli tych, którzy nie sprostali regułom. Skoro nie wierzymy w takie utopie w rzeczach prostych, dlaczego dajemy się zwodzić, że człowiek może być miarą w rzeczach o wiele istotniejszych, np. sumienia?

Po co więc Pięćdziesiątnica? Po pierwsze, żeby zrozumieć, że miara już istnieje. Miara dobra, prawdy. Dzięki niej można budować humanizm, w którym człowiek nie musi bać się człowieka, bo jest miara relacji. Nie wyniszczają człowieka rozbudzane pragnienia, bo jest miara nasycenia. Nie musi człowiek wymuszać na sobie nieosiągalnych celów, bo jest miara dążeń. Ale co jest w zamian za takie życie? Kiedy z sobą konkurujemy, nagrodą jest sukces materialny, kariera, pozycja społeczna. Co zaś jest nagrodą za życie według miary?

Może to zabrzmi banalnie: szczęście bez miary.

Wniebowstąpienie, czyli pytanie o nasze miejsce na ziemi

Nawet ludzi wierzących wiara nie zawsze potrafi rozszczelnić. Mamy dwa szczelne systemy – system myślenia o życiu na ziemi i system myślenia o niebie. I nawet jeśli sporo wiemy o codzienności i równie dużo o niebie, jednocześnie umiemy dobrze te rzeczywistości rozdzielić. Między nimi jest jeszcze śmierć – idealna granica dla zachowania szczelności systemów. Konsekwentnie ziemia pozostaje dla grzesznych, niebo dla świętych.

Tymczasem Wniebowstąpienie nie oznacza zniknięcia Boga. Credo wyznacza dwa bieguny egzystencji Boga: zstąpienie do piekieł i wstąpienie do nieba. Pokazuje to, że zna On najmroczniejsze momenty życia człowieka i jednocześnie wskazuje bardzo wysoko postawiony cel.

Czasem dla trudnych słów szukamy nowych definicji. Jednym z takich słów, które domagają się zdefiniowania na nowo jest apostazja. Co ona oznacza w istocie? Akt apostazji, to akt zapomnienia o fragmencie życia. Można wyobrazić sobie dwie jej odsłony: apostazję w kontekście religijnym – zapomnieć o fragmencie życia z Bogiem i apostazję w wymiarze świeckim – zapomnieć o fragmencie życia z drugim człowiekiem. Jest tylko jeden problem: z życia z fragmentami amnezji nie zbuduje się jedności. Po nowej definicji apostazji, trzeba na nowo zdefiniować wiarę: Wiara to defragmentacja życia.

Pozostaje pytanie o nasze miejsce na ziemi. On przyjdzie stamtąd, my pójdziemy stąd. Ile zostawimy odchodząc stąd, ile otrzymamy przechodząc tam? Kryterium wiary jest bilans korzyści i strat. Czasem straty odejścia stąd wydają się być tak duże, że nie warto iść tam.

Czy można zrobić sobie test na zdolność do wstąpienia do nieba? Takim testem jest życie sakramentalne. Aby otrzymać to, co sakramenty dają, trzeba porzucić to, co przeszkadza je otrzymać. To jest bardzo praktyczny test. Pozostawia nas bowiem z pytaniem: Jeśli nie możemy porzucić, by otrzymać dzisiaj, co pozwala nam wierzyć, że kiedyś dokonamy innego wyboru?

„Trwam” się przeżyło

Gdyby podjąć próbę namalowania obrazu współczesnego pokolenia, można by zacząć od kilku luźnych szkiców. Wykorzenione z ziemi i tradycji, a nie zakorzenione w wiarę i wartości. Nawet te wartości, których broni na ulicach nie są jego. Autonomiczne pędy – początkowo zmęczone przynależnością, teraz zaczynają być zmęczone autonomią. Samorealizacja zamienia się w samotność, a wolność, której się pragnęło zaczyna być środkiem płatniczym za towar, który próbuje się nazwać życiem.

Obraz wiary wygląda podobnie. Pierwotny pozytywny odruch w stronę wiary od nieco skostniałej tradycji i pobożnych praktyk, został gdzieś zapomniany. Kościół winnego krzewu zamieniono na kościół odciętej latorośli.

Nie umiemy też rozmawiać. Każdy ma coś do powiedzenia w pojedynkę, tylko, że nie ma kto słuchać. Biskup mówi w swoim imieniu, ksiądz przeciw biskupowi, jakby to był dowód na kościół odciętej latorośli. Tak dzieje się w Kościele, w ojczyźnie, w domach. Mieszkamy razem przed i po ślubie, by każdy rok podsumować stwierdzeniem: Znam cię i rozumiem coraz mniej.

Nie wystarczy też trwać. To hasło jest dobre dla pokoleń, które odchodzą. Nowe pokolenie musi znaleźć swoje własne hasło, które zjednoczy, by nie umrzeć samotnie.

„Trwam” się przeżyło, ale „róbta co chceta” nie sprosta oczekiwaniom kolejnego pokolenia. Potrzeba więc hasła, które pozwoli wyrazić, a nie tylko opisać człowieka.

Verified by ExactMetrics