Po co mówić w przypowieściach?

Ile razy czytam fragment Ewangelii o tym jak Jezus mówił w przypowieściach, żeby „słysząc nie rozumieli”, zastanawiam się, jaki to miało sens. Coraz bardziej przekonuję się, że przypowieść jest dla ludzi z wyobraźnią, którzy są gotowi porzucić własne schematy myślowe, by rozumieć, słyszeć, widzieć więcej. Mówić w przypowieściach, to samemu zrezygnować z bycia jedyną rozumiejącą stroną. Słuchać przypowieści, to zrezygnować z monopolu na jedyne słuszne rozumienie.

W interpretacji Biblii nazywa się to sensem ponaddosłownym. Dosłowny to ten, który tkwi w zdaniu, co najwyżej zinterpretowanym w sposób krytyczno-historyczny. Wtedy jednak rozumie się sens dosłowny, czyli to co autor chciał powiedzieć. On jednak nie chciał wyłącznie mówić, ale powiedzieć coś komuś. Powiedzieć zaś coś komuś, to dopuścić, że drugi może rozumieć nieco inaczej.

Właśnie dlatego w przypowieści wykorzystuje się różne elementy, na przykład ziarno. Ono jest genetycznie zdefiniowane. Z ziarna może wyrosnąć coś, co będzie rozwinięciem jego genetycznego potencjału. Ale to nie będzie już ziarno, ale coś zupełnie nowego, odrębnego. Podobnie z pokarmem. Zawiera on w sobie określone wartości odżywcze, przeliczalne kalorie. Ale przecież nie jemy dla kalorii, tylko dla rozwoju. Nie ma więc sensu pokarm jako taki, lecz tylko pokarm, który można przetworzyć.

Może dlatego dla ziarna ważna jest gleba, a dla zrozumienia przypowieści rozumienie. To ono sprawia, że to samo w punkcie wyjścia ziarno może wydać różny plon. Jedno wydziobią ptaki – gleba płonnych idei. Inne uschnie, bo nie wpisze w swój rozwój zwykłej radości życia. Jeszcze inne zostanie zagłuszone przez ciernie, bo idea cierpiętnictwa stanie się w życiu naczelną zasadą. Tylko jedno wyda plon stokrotny, to znaczy plon rozumienia. Może dlatego, żeby rozumieć, trzeba mówić i słuchać w przypowieściach. One zawierają to istotne i niezbędne ziarno prawdy, ale muszą paść na glebę przyswojenia prawdy w całym kontekście życia. Inaczej proste prawdy są jak proste cukry – nieprzyswajalne i bezowocne.

Czy tylko spór o słowa?

Jakiś czas temu obiecałem sobie, że nie będę komentował wydarzeń bieżących, zwłaszcza podsuwanych przez media. Z założenia jestem bowiem zwolennikiem czegoś, co ma charakter bardziej ponadczasowy. Jeśli jednak przesadnie zdogmatyzuje się tego typu stanowisko, wtedy istnieje realne niebezpieczeństwo przejścia z „ponadczasowego” do „pozaczasowego”. Aby zatem pozostać w czasie, proponuję zrobienie wyłomu w pierwotnej deklaracji.

W jednym z programów, w wywiadzie z profesorem specjalizującym się w diagnozach społecznych padło następujące stwierdzenie: problem [jednej z partii] pojawił się w momencie, gdy wkroczyła w spór ideologiczny, czytaj: spór o wartości. Nie miałoby oczywiście sensu spieranie się o słowa, ale odnoszę wrażenie, że to niby przypadkowo wypowiedziane zdanie ma jednak głębszy podtekst. Ideologia czyli wartości.

Uporządkujmy zatem nieco terminologię. Ideologia jest formą proklamacji jakiejś części prawdy, która dla jej autora nosi znamiona całej prawdy. Dla przykładu, jeśli ktoś przeczytał jedną książkę dającą pozór koncepcji całościowego uporządkowania życia społecznego, wtedy łatwo o nazwanie tego prawdą i w konsekwencji jej ideologizację. W odniesieniu do płaszczyzn, których koncepcja nie porusza dopisuje się brakujące fragmenty całości, zaś w odniesieniu do płaszczyzn, które nie wymagają daleko posuniętej refleksji zaczyna się przykrawać prawdę do konkretnych potrzeb. Prawda zaczyna być w służbie określonej koncepcji. Jeśli dokona się podobnego zabiegu w odniesieniu do świata wartości, wtedy mamy do czynienia z ich ideologizacją. I w tym punkcie mogę się zgodzić z przywołanym rozmówcą, że w życiu społecznym możemy zaobserwować ideologizację wartości. Nie oznacza to jednak utożsamienia ideologii i wartości w sensie ogólnym. Wskazuje to raczej na zdradę wartości.

Natomiast wartości odsyłają do innego słowa: aksjologia. Oznacza ono to co godne i cenne, ale uporządkowane według określonej, bardziej ogólnej koncepcji dobra. Zarówno w odniesieniu do wartości, jak i do prawdy zasada jest ta sama: nie można brać części za całość. Potrzebny jest zatem spór o prawdę i o wartości, gdyż bez tego sporu pozostaje ideologizacja polegająca na sprowadzaniu prawdy do widzenia całości przez jednostkę i próbie narzucania jej ogółowi. Zgoda, że konkretny człowiek próbuje dla swojego życia znaleźć zwarty system opisujący dobro, jednak musi pogodzić się z tym, że zwarty dla jednostki, oznacza zawsze zamknięty dla ogółu. By zatem jednostki mogły się komunikować, system dobra – jak i wartości z niego wyprowadzanych – musi być systemem otwartym, co nie oznacza niedefiniowalnym czy niepoznawalnym. Mój protest dotyczy zatem utożsamia ideologii z wartościami.

Jest jeszcze jedna wypowiedź, która poruszyła moją uwagę. Zdanie brzmiało mniej więcej w taki sposób: trzeba zajmować się gospodarką, nie zaś kwestiami światopoglądowymi (chodziło o związki partnerskie). Komentarze do tej wypowiedzi pojawiały się mniej więcej w takim duchu: to po co było się spierać, trzeba było przyjąć propozycje i nie tracić czasu na spory. Z tego można łatwo wyprowadzić sposób na debatę publiczną: skoro mamy tyle trudnych kwestii gospodarczych, to nie warto zajmować się kwestiami światopoglądowymi. Skoro zaś ktoś daje pewne propozycje, to w imię trudnych kwestii gospodarczych nie powinniśmy prowadzić wokół nich sporów, lecz oszczędzając czas po prostu je przyjąć. Przypomina mi to wypowiedź pewnego dyplomaty, który mówił, że drażliwe kwestie powinno się wrzucać pod obrady na chwilę przed przerwą obiadową.

Moim zdaniem kwestie światopoglądowe są istotne i nie ma sensu przedstawianie ich w schemacie: albo światopogląd, albo gospodarka. Istnieją jednak niepotrzebne kwestie światopoglądowe, które mają na celu zachwianie proporcji spraw ważnych i marginalnych. Postawiłbym zatem problem nieco inaczej: nie żałujmy czasu na spory światopoglądowe, ale niech one dotyczą rzeczywiście problemów odnoszących się do znacznej grupy społecznej.

Albo więc jesteśmy pragmatyczni, albo wspaniałomyślni. Najgorzej gdy grając swój interes udaje się wspaniałomyślny pragmatyzm. Dodam dla porządku, że wspaniałomyślność pochodzi od słowa magnificentia – ujmowanie świata i człowieka w perspektywie wielkości. Jeśli zaś udaje się wspaniałomyślność, z pięknego słowa pozostaje tylko łacińskie cento – łachman zszyty z licznych łat. I nawet dodanie mu wspaniałości na poziomie języka i reklamy, pragmatycznych odczuć nie zmieni.

Media muszą szukać sensacji!

Jedno z podstawowych oskarżeń wysuwanych wobec mediów brzmi następująco: Media szukają sensacji! Czy to dobrze, czy źle?

Poznanie jest wpisane w naturę człowieka. Jeśli zaś jest ktoś, kto mi w tym poznaniu pomaga, mogę się tylko cieszyć. Cieszę się więc, że istnieją media. Niestety, mam już mniej powodów do radości, kiedy zastanawiam się, jakie one są.

Sensacja. Zmieniło się znaczenie słowa. Dawniej słowo „sensat” oznaczało uczonego. Dzisiaj oznacza osobę uganiającą się za tanią sensacją. Etymologicznie „sensacja” oznaczała rozumienie, poznanie. Stąd wzięło się słowo „sens”.

Media ciągle chcą poznawać, ale czy chcą rozumieć?

Po co człowiekowi poznanie, skoro nie ma czasu pomyśleć nad jego sensem? Po co wszystko wiedzieć, skoro niewiele się z tego rozumie?

Media muszą szukać sensacji: poznawać, dzielić się tym poznaniem. Ale muszą też zrozumieć po co szukają. Bo inaczej sensacja staje się po prostu niezdrowa.

Verified by ExactMetrics