Kto jest moim… gościem?

Gdyby zatrzymać się w połowie tego pytania i prosić o dokończenie zdania, większość z nas dopowiedziałaby… bliźnim. Ale postawmy to pytanie inaczej, właśnie w ten sposób: Kto jest moim gościem? Kogo przyjmuję, dla kogo nie ma miejsca w moim domu, kogo bym się wstydził, kto uczyniłby mi zaszczyt?

Są sytuacje, miejsca, ludzie, którymi się brzydzimy. Czasem jest to odraza związana ze sprawami higieny, innym razem poglądów, przynależności, preferencji. Niewątpliwie każdy z nas ma takie osoby, którymi się brzydzi. Kryterium to nie jest jednak obiektywne. Ci, którymi się brzydzimy też mają osoby, które je kochają, też są dla nich kimś ważnym. W tych dniach odwiedzamy nasze groby. Nie zawsze są to pomniki bohaterów. Są tam i obiektywni przestępcy, zdziercy, oszuści. Ale przychodzą żywi, by dotknąć tych miejsc, bo nie można się brzydzić człowiekiem, którego się kochało. Miłość każe spojrzeć inaczej.

Bóg dotyka każdego człowieka, nie chce śmierci grzesznika. Ja czasem chcę. I nie chodzi o śmierć fizyczną, ale o to, że drugi umarł dla mnie. Czasem przychodzą rodzice (pobożni) pytać o dzieci, które żyją inaczej niż rodzice by pragnęli. Często pytają: czy mam się odsunąć, zamknąć drzwi mojego domu? To właśnie tymi pytaniami sprawiamy, że Bóg umarł, że chrześcijanie Go zabili.

W dzisiejszej Ewangelii mamy dwa miejsce, które widać z równiny Jerycha. Samo miasto położone najniżej w okolicy i najwyższy punkt – Górę Kuszenia. Symbol upadku i symbol szczytów ludzkiej pychy. To stamtąd, z Góry Kuszenia, szatan pokazywał Jezusowi królestwa świata. Te dwa bieguny powtarzają się w liturgii: konfesjonał – najniżej położone miejsce pychy człowieka i Eucharystia, która jest szczytem człowieka, który ma odwagę zmienić życie. I jeszcze dwie osoby: faryzeusz – gorliwy, w którego życiu po gościnie Jezusa nic się nie zmienia i Zacheusz – czysty (tyle oznacza jego imię), który po spotkaniu z Jezusem zmienia w swoim życiu praktycznie wszystko.

Kim jestem na liturgii w kościele? Poprzednia niedziela przypomniała nam celnika i tylko on został wysłuchany. Nauki o człowieku przypominają, że kształtowanie najważniejszych cech w życiu człowieka dokonuje się do pewnego wieku. Potem już człowiek się nie zmienia, zmieniają się tylko cele. Obserwujemy to na każdym kroku. Ktoś raz był po lewej, innym razem po prawej stronie sceny politycznej, ale w środku, w głębi swojego serca pozostał sobą. Księża otrzymują tę samą formację, a są tak różni, bo każdy zanim wstąpił do seminarium był już kimś z określoną tożsamością i to zmienić najtrudniej. Ocieramy się o Boga, nawet jesteśmy u Niego w gościnie, a tak naprawdę pozostajemy sobą. Pobożnością nie zmieniamy życia, ale usprawiedliwiamy nią swoje ludzkie wybory. W ilu skrajnie różnych sytuacjach przywołuje się te same fragmenty Pisma Świętego. Oznacza to, że jest ono instrumentem usprawiedliwienia tego, kim chce się być bez Boga.

Zróbmy dzisiaj prosty eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że po liturgii zaczepia nas Jezus i chce iść z nami do domu. Ile w drodze trzeba by przygotować scenariuszy: odświeżyć w pamięci, gdzie jest Pismo Święte, znaleźć obraz, który podarowała nam matka na ostatnie święta, a jest kiczowaty. A gdyby jeszcze Jezus zapytał o nasze prywatne życie, o firmę, pracę, uczciwość. Ilu z nas chciałoby dzisiaj zabrać Jezusa do domu? To najlepiej pokazuje, gdzie jest On, gdzie jesteśmy my. Celnik i Zacheusz mieli przynajmniej odwagę, by się do tego przyznać. Faryzeuszowi będzie trudniej.

(Nie) będziesz (obłudnie) miłował

Słuchaj Izraelu! Takie wezwanie zmusza człowieka do skoncentrowania całej uwagi na tym, co za chwilę ma nastąpić. I padają najważniejsze słowa: Będziesz miłował! Często w rozmowie z młodym pokoleniem zauważam, że jest tendencja do powtarzania sloganów, bez znajomości sensu słowa. Co więc oznacza miłować?

Miłować, to przede wszystkim dać się wypróbować. A dać się wypróbować to tyle, co mieć odwagę przekraczać granice.

Błąd polega na tym, że chcemy miłować sobą. Natomiast samo Pismo Święte pokazuje, że z siebie nie jesteśmy zdolni do miłości. Będziesz miłował całym sercem, czyli czym? Sercem przed czy po bajpasach? Całą duszą, a ile w moim planie dnia zajmuje duchowość? Całym umysłem, a jak często sprowadzamy życie do racjonalności, gdzie nie ma miejsca na uczucia, intuicję, duchowość. Całą mocą – a nasza moc, to zaledwie jedna dziesiąta mocy konia mechanicznego. Słaba więc to miłość oparta na naszej mocy.

Jednego mamy arcykapłana. Tylko wejście w Jego miłość daje moc. Kiedy Sobór Chalcedoński definiował naukę o dwóch naturach w Chrystusie nie uwzględnił trzeciej – duchownej. I chyba dobrze. Bo kapłan sam z siebie nie jest ani niewinny, ani nieskalany, nie jest też oddzielony od grzeszników. Może i dobrze, że życie przypomina czasem kim jest sam z siebie.

Będziesz miłował, oznacza, że będziesz szukał okazji do odkrywania miejsc, poprzez które Bóg daje swoją siłę miłości. Będziesz miłował w odniesieniu do księdza oznacza, że nie będzie żałował czasu na bycie szafarzem sakramentów. Tylko tyle i aż tyle.

I może jeszcze – nie będziesz obłudny. Jezus często piętnował uczonych w piśmie i faryzeuszów – ten lud czci mnie wargami, ale sercem daleko jest ode mnie. Jesteśmy obłudnikami, bo gorszą nas płoty na granicy, a co oznacza płot przed naszym apartamentowcem? Przed kim nas chroni?

Będziesz miłował oznacza ostatecznie – poddasz się próbie i otworzysz się na Niego, by mieć moc miłowania nieobłudnego.

Hipokryzja

Słowo to oznaczało pierwotnie odpowiedź aktora na oczekiwania widzów w teatrze. Była to postawa polegająca na udawaniu kogoś innego. Miała nie tyle ukazywać prawdę, co raczej wyjść naprzeciw oczekiwaniom odbiorcy. Z czasem pojęcie to ewoluowało, z teatru wyszło w stronę realnego życia i zaczęło oznaczać podwójną moralność, dwulicowość.

Hipokryzja ma kilka odsłon. Na najniższym poziomie wyraża słabość człowieka, który nie potrafi sprostać oczekiwaniom związanym z rolą społeczną i próbuje udawać kogoś innego, lepszego. Na tym etapie jest to jeszcze swoisty mechanizm obronny przed odrzuceniem, brakiem akceptacji, potępieniem. Ale człowiek słaby czasami tak bardzo potrafi uwierzyć w swoją wyimaginowaną siłę, że zaczyna grać silnego. Właśnie na tym polega problem – nie pragnie być silnym, pragnie wyłącznie grać. Najwyższym poziomem hipokryzji jest próba uczenia słabych przez słabych jak być silnym, a nawet słabości innych wyśmiewać i potępiać.

Znamy przypowieść o belce we własnym oku i drzazdze w oku sąsiada. Znamy też przypowieść o niebezpieczeństwie prowadzenia niewidomego przez niewidomego. Taki spacer kończy się tym, że razem wpadną w dół. A w życiu? Ile razy nie widząc próbujemy prowadzić innych? Ile razy, będąc słabym, próbuje się uczyć innych jak być silnym. Ile razy sami siebie oszukujemy, a potem konsekwentnie próbujemy oszukać innych?

Nikt nie ma za złe człowiekowi kosmetycznego udawania trochę młodszego, piękniejszego. Ale fałszowanie metryki jest już karalne. Bo wtedy to już nie jest upiększanie, lecz zmiana „metrum”, wypaczanie miary. Najpierw miary oceniania siebie, a potem miary oceniania innych.

Walka z hipokryzją nie jest więc walką z człowiekiem słabym, nie dorastającym do realizacji wielkich ideałów, wysoko postawionej poprzeczki moralnej. Walka z hipokryzją jest walką z niemoralnymi nauczycielami moralności, ze złodziejami uczącymi uczciwego życia. Obrazowo wyraża to stwierdzenie: „we własnych oczach”. Właśnie, we własnych i tylko we własnych. Bo kiedy ma się belkę w oku, to już właściwie nie widzi się rzeczywistości, lecz osobiste wyobrażenia o świecie, o życiu, o drugim człowieku.

Trzeba więc przejrzeć, tylko że wyciąganie belki z własnego oka zawsze boli. Dlatego tak bardzo optujemy za terapią i eksperymentami na innych, za usuwaniem drzazgi z oka drugiego człowieka. Tylko, że naszego wzroku to nie polepszy.

A dołów ci u nas dostatek…

Verified by ExactMetrics