Autonomia, czyli o mądrym wyborze

W podejściu do zrozumienia świata i życia społecznego można zauważyć trzy koncepcje. Pierwszą charakteryzuje autonomia bez ograniczeń, wyrażona w zdaniu „wszystko zależy ode mnie”. Druga to forma zewnętrznego nakazu, wręcz zniewolenia, która brzmi: „nic nie zależy od ciebie”. I trzecia, którą można nazwać autonomią uczestniczącą, zakłada moją wolność i wpływ na życie społeczne, ale z ograniczeniami, jakie niesie rzeczywistość. Podobnie, trzy podejścia można zaobserwować w wierze. Pierwsze to nieograniczona autonomia, przesiąknięta subiektywizmem jako jedynym kluczem interpretacji rzeczywistości. Druga przeciwnie, teonomiczna, zakładająca, że Ewangelię można przenieść w świat 1:1, a jeśli nie da się tego zrobić w wolności, to w imię większego dobra należy człowiekowi to narzucić. I trzecia, zamykająca możliwe podejścia – świat należy do mnie, mam w nim autonomię, ale nie ja ten świat uczyniłem, a autonomia bierze się stąd, że człowiek nie otrzymał świata w stanie dokończonym i pełnym, więc może go przetwarzać.

Każda z tych koncepcji wymusza też indywidualne podejście do problematyki, jaką jest prawda o świecie. Najczęściej sprowadza się ona do sporu o początek i kres świata, a w istocie do wyeliminowania faktu Boga z myślenia o początku i o końcu. Tylko, że bez prawdy o świecie autonomiczny człowiek zawłaszcza świat, jak rolnicy z przypowieści ewangelicznej zawłaszczyli winnicę. Można – w odniesieniu do przypowieści – postawić pytanie, czyja się ona stała, gdy nie dopuszczono wysłanników właściciela winnicy, a nawet jego syna jako dziedzica, by odebrali należny plon. Pytanie czyja jest winnica jest istotne, ponieważ odpowiedź na nie, niezależnie od stopnia skomplikowania brzmi – z pewnością nie stała się własnością wszystkich zbuntowanych rolników.

Podobnie jest ze światem. Wydaje się, że jeżeli wyeliminuje się Boga i Kościół z refleksji o świecie, wtedy świat stanie się własnością człowieka, czyli wszystkich ludzi. Okazuje się jednak, że świat nigdy nie był i nie będzie wszystkich, i że to Kościół najbardziej w historii przypominał, że świat powinien być wszystkich, wystarczy przywołać zasadę katolickiej nauki społecznej o powszechnym przeznaczeniu dóbr.

Każda winnica ma jednak swoich zbuntowanych rolników i każdy etap świata ma swoich zbuntowanych ideologów. Czym zatem różni się świecka koncepcja świata od koncepcji świata odwołującej się do wiary. Różni się przede wszystkim tym, że syn, który został w przypowieści zabity przez nieuczciwych rolników, w wierze zmartwychwstaje. To właśnie zmartwychwstanie sprawia, że człowiek może się nawrócić, to znaczy przeżyć tę sytuację jeszcze raz, tym razem inaczej wybierając.

Spróbujmy jednak urealnić te nieco teoretyczne opisy. Nie da się oddzielić właściciela od winnicy, jak nie da się oddzielić Boga od świata. Oczywiście, że istnieje autonomia rzeczy niedokończonych, ale nie oznacza ona zawłaszczenia. Jest autonomią uczestniczącą w prawdzie o świecie, o jego początku i przeznaczeniu i o żywej obecności Boga w nim.

Dlatego – jak w ewangelii tak i w życiu – musimy mądrze wybrać. Wybrać świat, w którym nikt za Boga nie narzuca Boga, ale też świat, w którym nikt na siłę Boga nie zabiera. Trzeba wybrać świat, w którym każdy ma prawo być wolny w świecie danym przez Boga, a przez fakt godności może nawet tego Boga zakwestionować, byle nie narzucać tego innym ludziom.

Rolnicy, którzy zawłaszczyli winnicę tylko przez moment wyglądali jak właściciele wszystkiego. Podobnie i dzisiaj, ci którzy zawłaszczają winnicę, człowieka, jego prawa i wybory tylko na moment stają się właścicielami. A naprawdę są tylko śmiesznymi, kadencyjnymi uzurpatorami. Przypowieść o rolnikach i winnicy opowiada więc o prawdziwej autonomii i o mądrych wyborach.

Pomysł autorski ®: nazywam się… (ACTA ciąg dalszy)

Tak właśnie rozpoczynamy naukę języka obcego. Uczymy się tego, czego nie znamy, rozpoczynając od tego co znane: nazywam się… To sposób na podkreślenie swojej odrębności, tożsamości. Kiedy coś mówię, mówię to ja. Nie mówi się, nie pisze się.

Zauważyłem to kiedyś na swojej stronie. Kiedy nie wymagałem podania pewnych danych (oczywiście minimalnych, ale przecież imię i nazwisko to nie są sprawy wstydliwe ani nazbyt intymne), pojawiała się masa różnych komentarzy. Po czasie zaczęło się dziać podobnie jak na wielu forach internetowych. Każdy mówił co chciał, nie dobierając słów. Wtedy napisałem felieton o znaczeniu mowy, która nie jest prostym wyrazem treści żołądkowej.

Tożsamość. Może to jest właściwy filtr godzący wolność słowa z odpowiedzialnością za nie. To takie proste: imię i nazwisko. Wtedy automatycznie zaczynam odpowiadać za wypowiadane słowa, nawet jeśli kogoś obrażam, mam świadomość odpowiedzialności.

A jeśli ktoś miałby wiele do powiedzenia, ale nie chciał się przyznać do własnej tożsamości? Niestety, nie masz imienia i nazwiska? – twoje poglądy mnie nie interesują.

W taki właśnie sposób zgłaszam autorski pomysł na wolność słowa w Internecie.

Jarosław A. Sobkowiak

PS Dziękuję Wszystkim, którzy mają odwagę podpisywać się pod komentarzami.

 

ACTA ?!

W 2008 roku brałem udział w dyskusji na temat piractwa komputerowego. Przedstawiłem tam kilka dla mnie istotnych tez:

  1. Prawo własności nie jest prawem absolutnym – musi być zawsze rozpatrywane w kontekście zasady powszechnego przeznaczenia dóbr;
  2. Powszechność wskazuje jednak na powszechną dostępność, nie zaś na powszechną kradzież;
  3. W odniesieniu do piractwa komputerowego należy jednak zauważyć dwie sprawy: prawa twórcy i prawa odbiorcy;
  4. Kiedy mówimy o własności intelektualnej musimy mieć w pamięci rozróżnienie na prawa autorskie osobowe i prawa majątkowe;
  5. Osobowe prawo jest należne autorowi utworu – nie wolno np. pominąć nazwiska twórcy przy okazji wykonywania utworu czy też jego wykorzystania;
  6. Prawa majątkowe zaś, to dochód jaki powstaje w wyniku „użytkowania” utworu.

Jest sprawą oczywistą, że twórcy należy się zapłata za twórczość. Mam jednak obawy, czy podpisana umowa chroni twórcę czy producenta i dystrybutora reprezentujących twórcę (często na bardzo niekorzystnych zasadach dla samego twórcy).

Nie byłoby nic dziwnego w podpisaniu umowy chroniącej własność intelektualną, gdyby nie kontekst jej podpisania. Jeśli robię coś na sposób opatrzony klauzulą „PILNE” oznacza to, że czynność, którą podejmuję zmienia zasadniczo istniejący stan rzeczy. Dla mnie zastanawiający jest pośpiech temu towarzyszący. Jeśli nic nie zmienia, to po co się śpieszyć. A jeśli się śpieszę, to jednak coś zmienia. Co i dla kogo?

Czy więc chodzi o własność intelektualną (chroniącą twórcę), czy też o własność (chroniącą producenta i dystrybutora własności intelektualnej)?

Własność intelektualna to nie to samo co własność. Obawiam się, że ACTA jest bardziej ochroną własności niż właściciela intelektu, z którego własność intelektualna powstaje.

Właśnie o intelekt mi chodzi. O intelekt autorów małych blogów, na których plącze się trochę wolnej myśli. Czasem się do czegoś odwołają, doczepią link. Ale najbardziej niebezpieczne jest to, że myślą poza procedurami. Są jakby poza kontrolą. O tych właśnie obawiam się najbardziej. Kiedyś były „rozmowy kontrolowane”. Potem „pisanie kontrolowane”, dzisiaj „myśli kontrolowane”.

I chociaż nie jestem zwolennikiem dorabiania moralnych uzasadnień do kradzieży, zastanowiłbym się jednak, czy jest to prawo na złodzieja, czy na małą grupę „złodziejaszków”, by odwrócić uwagę od tego, co naprawdę dzieje się z własnością intelektualną.

Zaś dla przypomnienia osobom młodym kawałka historii polecam lekturę starej Ustawy o kontroli publikacji i widowisk… Nie wiem czy wiecie, że w praktyce nawet nekrologii w prasie podlegały cenzurze?

Verified by ExactMetrics