Oto dzień, który Pan uczynił

Znamy dobrze tę radosną antyfonę: Oto dzień, który Pan uczynił. Radujmy się w nim i weselmy! Radość paschalna. Nie przypadkowe jest to dopowiedzenie, ponieważ kolejne święta studzą naszą radość. Najpierw pandemia, teraz wojna. Jest po ludzku mało powodów do radości. Z jednej bowiem strony mamy dzień, który czyni Pan. Z drugiej, mamy dni, które gotuje człowiek człowiekowi. W Wigilię Paschalną słyszeliśmy słowa o tym, że Bóg stworzył świat, w którym wszystko było dobre. Jednocześnie patrzymy na świat uczyniony przez człowieka. Chrystus przynosi życie, a jednocześnie człowiek próbuje zatoczyć kamień nad wejściem do grobu. Próbuje zamknąć świat w śmierci, aby nie pociągało życie.

Śmierć starła się z życiem i ściera się każdego dnia na naszych oczach. Wiara w zmartwychwstanie nie jest – jak chciał Brecht – uwodzeniem człowieka. Nie jest, bo inaczej, sprowadzając życie tylko do granicy śmierci popełnilibyśmy błąd opisany przez jednego ze współczesnych pisarzy: „Kiedy umieramy jak psy, to wkrótce też będziemy żyli jak psy i pozwalali się traktować jak psy”. Człowiek chce zapieczętować śmierć grobem, niszcząc przy okazji wszystkie ślady pamięci, nie pozwalając żyć tym, którzy odeszli. Ale pozostaje niezniszczalna pamiątka męki, śmierci i zmartwychwstania – Eucharystia. To w niej wspominamy śmierć, głosimy zmartwychwstanie i oczekujemy powtórnego przyjścia.

Ewangeliści pozostawiają nam wiele opisów paschalnych. Niewiasty idą do grobu, by dokończyć drogę ludzkich pragnień. Idą, ale nie znajdują ciała. Jednocześnie słyszą ważne pytanie, dlaczego szukają Jezusa wśród umarłych? Maria patrząc na grób nie dostrzega Pana ludzkim wzrokiem. Ale słyszy głos, wzywający ją po imieniu. Kiedy się odwraca, zaczyna rozumieć. Trzeba pozwolić Bogu mówić, trzeba usłyszeć Jego głos, trzeba zwrócić się ku Niemu, by zobaczyć.

Ale usłyszy jeszcze jedną podpowiedź. Nie zatrzymuj mnie. Idź i powiedz braciom. Niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą. Ale i oni nie zobaczą oczami ciała. One zawsze pozostaną na uwięzi przed tajemnicą. Zobaczą, kiedy usłyszą głos i znaki. I znowu nie zatrzymają Pana, ale pójdą dalej głosić braciom. Taka jest droga paschalnego Kościoła. Usłyszeć, zawierzyć, głosić, by inni mogli podążać tą samą drogą. Życie na nowo staje jako zwycięzca potyczki ze śmiercią. Staje tam, gdzie człowiek zabiera radość człowiekowi, gdzie chce przypieczętować śmierć.

Ale śmierć jest przeszłością. Przyszłością człowieka jest życie.

Wielki Tydzień A.D. 2022

O wiele prościej głosić chrześcijaństwo przed Chrystusem czy po Chrystusie niż stawić czoło konkretnej rzeczywistości. Być wierzącym „przed Chrystusem”, to wpatrywać się w niebo, zagłaskiwać dramaty teraźniejszości gładkimi słowami. Być wierzącym „po Chrystusie”, to wspominać Jego Mękę i zwalniać się od jej dopełniania w naszych czasach. Łatwo być Kościołem pięknej przeszłości lub nieodkrytej przyszłości. Ale jesteśmy wezwani do bycia Kościołem teraz. W czasie przez nas nie wybranym, w czasie nam zadanym.

Kościół musi pamiętać o celu. A pierwszą drogą Kościoła jest człowiek. Realizacja tego celu odbywa się poprzez głoszenie prawdy o godności człowieka w porę i nie w porę. Realizacja tego celu odbywa się poprzez nazywanie zła złem. Zła czynionego przez konkretnego człowieka. Nie zabija nas zło abstrakcyjne, ale zło konkretne wyrządzone przez człowieka człowiekowi.

Kościół potrzebuje wyjścia. Każda Pascha jest takim wyjściem do świata. Była wyjściem czasu pandemii, teraz jest wyjściem czasu wojny. I w tym wyjściu Kościół potrzebuje nie dyplomacji, lecz odwagi. Nie potrzebuje polityki wiary, ale świadectwa wiary. Nie potrzebuje niewierzących dyplomatów, lecz świadków.

Kiedyś historia zapyta, gdzie był Bóg w czasie tej wojny. A właściwie zapyta, gdzie byli ci, którzy w Niego wierzą? Czy zatrzyma nas w kościele lęk przed groźbami tyrana, który depcze godność i życie ludzkie? Czy jako wierzący zatrzymamy Boga w kościele? Czy Kościół ma prawo opuścić świat? Czy świat zasługuje na opuszczenie przez Kościół?

Tak bardzo chciałoby się głosić nową ideologię, że wszyscy są winni, rozmyć odpowiedzialność, pomieszać kata z ofiarą. Ale grzeszy konkretny człowiek, konkretnymi czynami. Grzeszy przez rzeczy popełnione i przez sprawy zaniedbane. Trzeba więc nazwać zło, które czyni człowiek po imieniu. I trzeba po imieniu nazwać tych, którzy nawołują do grzechu zaniedbania. Zaniedbania obrony człowieka i jego godności.

Kościół nie może być starcem przepełnionym lękiem. Kościół musi być młody młodością wina nowej Paschy. Musi mieć odwagę nie tylko głosić prawdę o człowieku, ale gdy trzeba, tej prawdy bronić. Inaczej przestanie być znakiem sprzeciwu i straci swój smak i swoją wiarygodność.

Bezimienny kamień

Społeczności od najdawniejszych czasów próbują znaleźć skuteczny i sprawiedliwy sposób na wymierzenie kary za grzechy godzące w społeczność jako całość. Z jednej strony, świadomość obrony przed grzechem jest w pełni zrozumiała, z drugiej, czyjeś życie nie jest własnością drugiego człowieka ani społeczności jako całości. Ta świadomość przyświecała wymierzaniu kary. Przywołajmy dwa przykłady: pluton egzekucyjny i kamienowanie. W plutonie egzekucyjnym nikt do końca nie wiedział, czyj nabój był tym śmiertelnym w ostateczny sposób. Kamienowanie miało podobną zasadę – wszyscy rzucali kamienie, by nikt nie wiedział, czyj kamień był tym decydującym, który zadał śmierć. To pokazywało, że karę trzeba wymierzać, a jednocześnie, że nikt nie jest bez grzechu.

Czy jednak kamień, który zabija może być bezimienny? Jaka intencja kieruje człowiekiem rzucającym kamień? Z pewnością walka z grzechem. Pytanie tylko, czy z grzechem w ogóle, czy też z grzechem popełnionym przez drugiego? Ile przypadków hipokryzji przywołuje historia w tym względzie. Ile osób straciło życie z ręki tych, którzy sami popełniali podobne grzechy. To dlatego dzisiaj tak bardzo świat przygląda się grupom społecznym, które ze względu na swoją profesję są odpowiedzialne za wymierzanie kary. Przygląda się ich (bez)grzeszności.

Społeczeństwo ma prawo bronić się przed grzechami naruszającymi zasady życia wspólnego. Pytanie tylko, czy rozpoczynać od kamienowania innych, czy od zabicia grzechu w sobie samym?

W tym kontekście pojawia się jedyny sprawiedliwy, Jezus Chrystus. Tylko on miałby prawo rzucić kamień na grzesznika. Pokazuje jednak, że zarówno grzech – co do skutku – ma swoją cenę, ale cenę ma również niewymierzanie kary. Pojawiają się więc dwie drogi walki z grzechem: pierwsza polega na doprowadzeniu do ukamienowania grzesznika przez grzesznych, druga na doprowadzeniu do Tego, który konsekwencje grzechu bierze na siebie. Gdyby grzech domagający się kary, nie doczekał się jej wykonania, byłaby to ewidentna niesprawiedliwość. Ale kara została już wymierzona. Teraz trzeba tylko człowieka grzesznego doprowadzić do tej świadomości i wskazać mu nowy kierunek – niegrzeszenia więcej.

Verified by ExactMetrics