Być studentem w czasach (nie)studiowania – część druga

Od felietonu pod takim właśnie tytułem minęło już trochę czasu. Odniosłem wtedy wrażenie, że wędka, którą zarzuciłem trafiła w jezioro, w którym nie ma ryb. Pomyślałem, że widocznie jest to wyłącznie mój problem i w takim razie trzeba dać czytelnikom święty spokój. Ożywił mnie jednak tekst naukowca, którego bardzo cenię – ks. prof. Michała Hellera.

(http://tygodnik.onet.pl/36,0,76733,smierc_uniwersytetow,artykul.html).

Pragnę odnieść się do kilku wątków zawartych w tekście.

Wątek pierwszy – pieniądze. Z pewnością mają rację ci, którzy próbują urealnić naukowe marzenia niektórych, przypominając im o odpowiedzialności za jedzenie własnego chleba (zgadzam się, że ideę trzeba przekładać na konkrety). Heller zauważa jednak, że w tym pozornym podobieństwie „idea – pieniądze”, zachodzi jednak subtelna różnica. Kiedy finanse są w kryzysie, może uratować je idea. Kiedy zaś idea jest w kryzysie, pieniądze nie rozwiążą problemu. Warto zapamiętać tę cenną uwagę. Wyobraźmy sobie piekarza, który zauważył, że ludzie nie chcą już zdrowego chleba, gdyż reklamy przekonały ich do niezdrowego pieczywa. Oczywiście, w pierwszej fazie zwiększy on niewątpliwie swoje obroty. Co się jednak stanie z piekarnią, kiedy zmieni się reklama i ludzie wrócą do zdrowego chleba? Wtedy zaczną omijać sklepy tych, którzy ich oszukiwali? To właśnie nazywam korupcją uniwersytetów, albo jeszcze mocniej – prostytucją intelektualną!

Wątek drugi – artes liberales. Nie wiem, czemu służą ostatnie reformy na poziomie szkoły średniej. Jedno wiem – student zna angielski, ale nie zna języka polskiego. Można tłumaczyć to tym, że angielski jest bardziej przydatny. Kiedyś uczono mnie, że człowiek własną tożsamość może ukształtować tylko w języku macierzystym (Niemcy wyrażają to pojęciem Muttersprache). Współcześni lingwiści wolą mówić o tzw. języku pierwszym. Twierdzą nawet, że emigranci mogą mieć dwa języki pierwsze. I tu właśnie dochodzimy do szczytu absurdu. Zakładając, że matematyka będzie konsekwentnie ograniczana, dojdziemy do liczb porządkowych w następującym układzie: pierwszy, pierwszy… Pojawia się tylko pytanie, czy potem będzie drugi, czy trzeci? Mamy już pierwsze „osoby zmodyfikowane językowo” – proponuję skrót PLM. Poruszają się jak my, wyglądają podobnie, ale logika w ich wydaniu staje się dyscypliną jeszcze bardziej umowną.

Wątek trzeci – administracja. Przyjmuję fakt, że rozrosły się uniwersytety. Trudno więc oczekiwać, że każdy nauczyciel akademicki będzie organizował sobie salę, przedmioty biurowe, zaplecze badawcze. Ale administracja – podobnie jak profesor i student – ma sens wtedy, gdy czemuś służy. Czemuś co nazywamy wspólnotą magistrorum et scholarium. Jestem gotów poszerzyć rozumienie uniwersytetu o tę trzecią grupę. Jest jednak granica. Bez studenta profesor przestaje być nauczycielem. Bez profesora student zaczyna być wykształconym dyletantem. Co się zaś stanie bez administracji? Chciałoby się powiedzieć, że zasypią nas papiery do wypełnienia. Tego jednak nie jestem pewien, czy ilość administracji jest wprost czy odwrotnie proporcjonalna do ilości papierów.

Wątek, którego mi zabrakło – bezrobocie. Gdy porównuję ilość dobrych studentów opuszczających uniwersytet i ilość tych, którzy znajdują pracę po studiach – w moich rachunkach zachodzi zgodność. Jeśli jednak założymy, że nasza „produkcja” powinna podlegać standaryzacji technicznej, to oczywiście mamy studentów coraz mniej. Czy jednak w idei uniwersytetu chodzi o ilość czy o jakość? Problem leży w tym, że to administrator ustala kryterium, niestety ilościowe. Ciągle nie rozumiem, dlaczego na seminarium magisterskim musi być np. dwunastu magistrantów? Co bardziej inteligentny student podpowie bez wahania, że to przecież kryterium ewangeliczne.

***

Szybko więc uciszam studenta i proszę, żeby nie opowiadał o siedemdziesięciu dwóch chodzących za Jezusem. Aż boję się pomyśleć, czym mogłoby się to skończyć!

Być studentem w czasach (nie)studiowania – debata

Jedno z trudniejszych pytań, jakie można obecnie postawić młodemu człowiekowi brzmi następująco: Co to znaczy studiować? Pozornie pytanie wydaje się proste. Studiować, to zapisać się na jakąś uczelnię. Ale nie odpuszczajmy tak od razu i zapytajmy po co? Powodów jest wiele, bardziej i mniej istotnych. Najbardziej banalny, chociaż egzystencjalny aż do bólu, to ubezpieczenie i zniżki. Inny, to wejście w nowy etap życia: nowe środowisko i nieco wyzwolenia od tzw. rodzinnej atmosfery i tradycji. Na którymś z kolejnych miejsc pojawia się także prawdziwa chęć studiowania, czyli zgłębianie czegoś, pod czyimś kierunkiem, w jakimś celu.

Student jest człowiekiem na tyle inteligentnym, że bardzo szybko wyczuje w tych pytaniach nutkę sarkazmu. Ale nie o to mi chodzi. Nie chcę pełnić roli wyrzutu sumienia, ani tym bardziej „starego zgreda”. Pytam, ponieważ też się zastanawiam.

Pytam, ponieważ czasem szczerze współczuję młodemu człowiekowi odpowiedzialności, jaka na niego spadła. Odpowiedzialności za organizowanie sobie życia, i nie chodzi mi o skalę mikro (tę student potrafił zagospodarować sobie zawsze), ale właśnie o odpowiedzialność za życie w skali makro. Mam na myśli narzucanie na młodego człowieka odpowiedzialności zastępczej (za brak perspektyw pracy, za zbyt słabe tempo edukacyjnych przemian), słowem za… Tę wyliczankę lepiej dokończylibyście sami.

Nie pomożecie nam, odpowiedzialnym za skalę makro Waszego studiowania, ani też my nie pomożemy Wam w Waszych oczekiwaniach, jeśli nie zdobędziemy się na odwagę podjęcia prawdziwego i rzeczowego dialogu. Dialogu nacechowanego odpowiedzialnością za wypowiadane słowo, bo to nie spontaniczny słowotok rodzi sensowne rozwiązania, przeciwnie – gruntownie przemyślane idee inspirują prawdziwe przemiany.

Zniechęcam do debaty w stylu „ponarzekajmy raz jeszcze”. Raczej spróbujmy odpowiedzialnie porozmawiać o tym, czego my – wykładowcy, oczekujemy od Was, czasem nie doświadczając, jak również o tym, czego Wy – studenci, oczekujecie od nas i doczekać się nie możecie. Zachęcam więc – jak przed laty uczynił to Étienne Gilson – do debaty o roli uniwersytetu, o tym, jak rozumiecie pojęcie universitas magistrorum et scholarium? Jaki sens ma dla Was dziesięć semestrów życia spędzonych w murach uczelni?

Debata ma sens, kiedy przynajmniej podświadomie można spodziewać się rozwiązań. Dlaczego więc ta debata ma sens dla mnie? Bo pytania są ważkie, a takich pytań nie powinno się pozostawiać bez odpowiedzi. Skoro stawiam pytanie, powinienem również mieć własną odpowiedź. Może Was rozczaruję, ale dla mnie ona jest prosta: podświadomie wyczuwam, że zależy nam na tym samym.

Zmartwychwstanie – refleksja w niedzielny poranek

Nie istnieją fakty, są tylko interpretacje.

Teza, jak każda inna, jednych pociąga, innych niepokoi. Czy jednak my sami nie pozostajemy wyłącznie na poziomie interpretacji, nawet świętych, ale interpretacji? Czy nie ma dowodu na zmartwychwstanie Chrystusa?

Zaczęło się od Wcielenia: Et Verbum caro fatum est. Słowo stało się faktem. Wielu widziało, mogło cieszyć się z Maryją. Nie musieli wierzyć, że urodził się Jezus (bo widzieli), ale ciągle mogli wątpić, że jest Bogiem.

Zmartwychwstanie jest zupełnie innym faktem. Nie ma świadków, nie można dotknąć. Dotykali tylko ci, którym Zmartwychwstały się objawił i którzy mieli wiarę. To nie jest empiryczny dowód zmartwychwstania dla wszystkich.

Czasem uciekamy w empirię – np. całun. Jest to ważny dowód historyczności śmierci Jezusa, ale nie zmartwychwstania. Dla tych, którzy wierzą jest potwierdzeniem wiary w życie, dla niewierzących potwierdzeniem, że ktoś umarł. Dla jednych aż tyle, dla drugich tylko tyle!

Ale jest dowód z wiary. Człowiek realnie doświadcza bowiem siebie. I w swoje osobiste doświadczenie może wprowadzić Boga. Wprowadza Go przyjmując Jego Ciało. Opłatek nie przekona, to oczywiste. Ale w wierze można realnie doświadczyć skutków i mocy Zmartwychwstałego. Potrzeba tylko odwagi uwierzenia i przyjęcia.

Eucharystia jest największym dowodem na Zmartwychwstanie. To w Niej mogę doświadczyć jej skutków w swoim życiu, by móc świadczyć.

I w tym punkcie mylił się Nietzsche: nie tylko istnieją interpretacje. Są również fakty!