Gdzie mieszkasz? – na pozór proste pytanie

Gdzie mieszkasz? Pytanie to nie musi oznaczać konieczności wskazania adresu, może po prostu wskazywać na człowieka, kim jest. Kim więc jestem, czyli gdzie mieszkam? Jak długo potrafię rozmawiać z kimś, kogo od długiego czasu nie widziałem? Znamy osoby, które potrafią rozmawiać ze swoimi bliskimi jeszcze długo po ich śmierci. Wiemy jednak, że intensywność rozmów z czasem słabnie. Aż do momentu zupełnego zastąpienia nieobecnej osoby przez bieżące wydarzenia, nowe osoby, po prostu życie. A skąd bierze się intensywność modlitwy? Najpierw z opowiadania innych, z udziału w ich modlitwie. Może dlatego ludzie samotni tak bardzo cenią modlitwę w mediach. Nie są wtedy sami. Pozostaje tylko pytanie, czy potrzeba bierze się z rozmowy z Bogiem czy też ze spotkania z ludźmi, którzy zaradzą ludzkiej samotności.

Rozmowy musi nauczyć nas ktoś inny, tak jak modlitwy, czytania książek, wrażliwości na sztukę. Musi pozwolić iść za sobą, ale ostatecznie doprowadza do celu. Doprowadza i zostawia, jeśli naprawdę chce, by człowiek umiał rozmawiać, modlić się, czytać książki czy podziwiać sztukę. A jak wierzący prowadzą innych do Boga? Najpierw wyciągają z dotychczasowego świata i życia, potem zachęcają do pójścia za, spróbowania tego co robią wierzący, wejścia do kościoła, aż przed ołtarz. Można doprowadzić drugiego człowieka aż do tego momentu. A potem?

Potem człowiek musi odpowiedzieć sobie na pytanie, które kiedyś Jezus zadał początkującym uczniom: Czego szukacie? Czego szukam w wierze? Zgubiłem się, nie wiem, co zrobić z czasem, boję się choroby, samotności? Czego szukam? Nasza odpowiedź otrzymuje jednak kontekst: Chodź i zobacz! Zakonnicy często pokazują ludziom rozmównice. Surowe pomieszczenia z jakimś obrazem, krzyżem, stołem i krzesłami. Ale przecież tam nikt nie mieszka, a najczęściej w tych pomieszczeniach przebywa sprzątaczka wykonując rutynowe porządki. Pokazujemy miejsca puste, a gdzie mieszkamy naprawdę. Jeśli zakonnik mieszka w miejscu, w którym ma kawałek siebie – książki, muzykę, jakiś ulubiony obraz – to dobrze. A jeśli jego pokój przypomina rozmównicę, w której nikt nie mieszka – to źle. Bo rodzi się pytanie: Gdzie on mieszka naprawdę? Kim jest, skoro w jego pokoju nie ma życia.

Kim jestem? Gdzie mieszkam? To tylko na pozór proste pytania, ale bez nich nie ma tego co tu. A skoro nie ma tego co tu, nie ma też tego co tam. Bo wszystko, co poznaję, poznaję z tego co jest tam, ale poznaję stąd. Albo nie poznaję już niczego, jeśli „stąd” jest puste.

Eucharystia jest najlepszym miejscem poznania Boga, bo w niej można Go dotknąć, usłyszeć, otrzymać pokarm. Wejść w Jego życie, zaczerpnąć i kiedy znowu zapomni się Jego twarz, można wrócić. To takie pewne miejsce odzyskiwania wiary w Niego, wiary w siebie i rozmowy z kimś, kto realnie istnieje.

Nasze chrześcijańskie specjalizacje

Kiedy człowiek wykonuje coś od wielu lat, przychodzi taki moment, w którym stawia sobie pytanie o to, w czym jest dobry. Podobnie w chrześcijaństwie – zaczynamy pytać o nasze chrześcijańskie specjalizacje. Dzisiejszy patron, św. Szczepan, burzy jednak taki tok myślenia. Gdy apostołowie zauważyli, że obsługując stoły (czyli ówczesny caritas), zaniedbują głoszenie Słowa, postanowili wybrać siedmiu do obsługi stołów. Wśród wybranych znalazł się św. Szczepan. Jak się jednak szybko okazało, jego słowa pełne Ducha Świętego zaczęły przyciągać uwagę słuchaczy, a nawet niektórych niepokoić. Pamiętamy, że kiedy kamienowano Szczepana, wśród świadków był Szaweł z Tarsu. Słowa Szczepana musiały więc mieć moc, chociaż był on przeznaczony do obsługiwania stołów.

Przywołany przykład pokazuje, że nie można się w chrześcijaństwie wyspecjalizować, że ważne jest otwarcie na Ducha Świętego i niezapominanie o podstawowych i pierwotnych charyzmatach. Lekarz, profesor, który ma specjalizację w określonym zakresie nie może zapomnieć, że jego podstawowa umiejętność i powinność to udzielenie pierwszej pomocy każdemu, kto jej potrzebuje, niezależnie od specjalizacji. Biskup nie może zapomnieć, że zawsze ma udzielić sakramentów i zwykłej posługi, niezależnie od wielkości urzędu. Pierwszą naszą specjalizacją jest bowiem miłość Boga i człowieka.

Pasterka przywołała kilka obszarów naszych mroków. Dzisiaj chciałbym jeszcze dołożyć dwa, które sprawiają, że chodzimy w ciemnościach. Pierwszy to życie wiarą z wczoraj albo z jutra. Wiara z wczoraj, to nie kończące się nostalgie za tym, jak to było kiedyś. Wiara z jutra, to upatrywanie prawdziwych reform dopiero w bliżej nieokreślonej przyszłości. I drugi obszar mroku – właśnie wyspecjalizowanie się w czymś. Muszę być tradycyjny lub otwarty, głosić radość albo krzyż, być dla typowych katolików albo dla niewierzących. Jak często zmuszamy siebie do tak dziwnie pojętej specjalizacji chrześcijaństwa. A może powinienem być dla tych, którzy mnie potrzebują?

Nie zaczynajmy od męczeństwa na wzór św. Szczepana, bo się chyba jeszcze do niego nie nadajemy. Zacznijmy w mikroskali. Dając czas, mój ważny czas na zrobienie ważnej rzeczy, komuś kto mnie potrzebuje. Dopuszczając do głosu kogoś, w odniesieniu do kogo zakładałem z góry co powie i nie warto go słuchać. Stając się męczennikiem w małym, i to nie w czymś wyszukanym, ale w tym, co życie przyniesie.

Dla kogo jest Adwent?

Dobre pytanie, gdyż patrząc na wiernych zmęczonych kolejnymi akcjami duszpasterskimi, ciśnie się naprawdę pytanie: Dla kogo Adwent? W czasach Jana Chrzciciela były cztery wybijające się grupy religijne. Nie miejsce na wykład z historii religii, ale bardziej na porównanie tamtych grup ze współczesnymi ludźmi, przeżywającymi czas adwentu. Saduceusze pochodzili zasadniczo z arystokracji. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że to grupa tych, którzy na zakup kolejnego mieszkania nie muszą brać kredytu. Gdyby mieli więcej odwagi, zaproponowaliby jeden pokój księdzu, by mieć na miejscu osobistego kapelana. Jeśli do tego są wierzącymi, to znaczy, chodzącymi do kościoła, to właściwie nic im nie można zarzucić. Mając wiele, mają też wpływy – świeckie i religijne. Nawet jeśli usłyszą jakiegoś kaznodzieję wzywającego na pustynię, wysłuchają go z grzeczności, ale to nie dla nich. Nawet pielgrzymkowy pokój musi mieć dla nich kilka gwiazdek. Faryzeusze, to z kolei biedniejsza warstwa, ale dobrze wykształcona i skrupulancka. Wiedzą więcej niż ksiądz, pokończyli teologię dla świeckich, potrafią policzyć świece na ołtarzu, ocenić kolor butów pod sutanną księdza i odpowiednio skomentować gesty liturgiczne. Do tłumu mają stosunek najoględniej „swoisty” („ten lud nieznający prawa jest przeklęty”). Esseńczycy, to grupy poszukujące. Pomimo faktu, że ciągle poszukują, uważają się za towarzystwo elitarne i zamknięte. Zamknięci na nowych, gdyż nie będą powtarzać formacji od początku. I zeloci – byli, są i będą. Wszelkiej maści gorliwe rycerstwo, które jest w stanie na rozkaz zrobić wiele, w tym złego.

To były i są grupy, które potrafią ustawić się w adwentowym świetle i zawłaszczyć religijną przestrzeń. I nagle Bóg rzuca światło na tych, którzy stali w cieniu – nie należących do żadnej z powyższych grup, czekających pociechy duchowej, chociaż w oczach wspomnianych, raczej na nią nie zasługujących. To oni właśnie stają się uprzywilejowaną grupą adwentową, zdolną do otwarcia na serio na Słowo Boże.

Dzisiejsza Ewangelia rozpoczyna się słowami: „Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa…”. Nie chodzi oczywiście o powtarzanie oczywistego, że początek to początek. Chodzi o to, że każdy, kto zaczyna czytać tę Ewangelię staje u początku drogi dobrej nowiny. Inaczej mówiąc, kto rozpocznie od Ewangelii i pójdzie za tymi słowami w życiu, będzie to dla niego prawdziwym początkiem. Zresztą termin użyty w tej Ewangelii pokrywa się z grecką wersją Księgi Rodzaju „Na początku stworzył Bóg…”, co można tłumaczyć, początkiem dla każdego czytającego jest to wydarzenie. Krótko o poszczególnych epizodach dzisiejszego fragmentu.

Tłumy ściągały do Jana. Zaznaczmy, że pobożnego Żyda niełatwo było wytrącić z bierności, zwłaszcza na pustynię. Ciekawość nie miałaby takiej mocy sprawczej. Chodziło raczej o rezonowanie oczekiwań serca z tym, co mówił Jan, czy może na początku, co mówiono o Janie.

Nosił on odzienie z sierści wielbłądziej i wzywał do nawrócenia. Jak bardzo przypomina to Adama po grzechu pierworodnym. Pismo Święte mówi, że po grzechu, kiedy Adam i Ewa zobaczyli, że są nadzy, ukryli się. Bóg sporządził dla nich odzienie ze skóry zwierząt. Jan głosi więc w perspektywie dobrze znanej słuchaczom, w perspektywie pokuty, a jego odzienie jest elementem przesłania.

Jan zapowiada Jezusa w kontekście chrztu. On chrzci wodą, a chrzest Jezusowy będzie chrztem w duchu. I znowu jest tu mocna alegoria do tego, co zostanie objawione przy chrzcie Jezusa. Wszyscy pokutujący wchodzą do Jordanu, by dokonać obmycia z grzechów. Kiedy przyjdzie Jezus, wejdzie w wody Jordanu, by symbolicznie zabrać z sobą ludzki grzech i zanieść na krzyż. To właśnie w tym kontekście inny z Ewangelistów zacytuje słowa Jezusa przed męką: „Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki”.

Dla kogo więc Adwent? Nie dla nawracających się po raz kolejny w sposób kontrolowany. Nie dla „religijnych wyjadaczy”, oni na nic nie czekają. Adwent jest dla tych niezdefiniowanych, którzy słysząc wezwanie Ewangelii wprowadzą je w czyn.

Verified by ExactMetrics