Gdyby Bóg nie istniał…

Przeczytałem niedawno książkę (Jean-Marie Rumb, Les fondements de la morale chrétienne, Paris 2005), w której autor stawia następującą tezę: Gdyby Bóg nie istniał, wszystko jest możliwe. Zatem, jeśli nie wszystko jest możliwe, Bóg musi istnieć, albo jeśli nie wszystko jest możliwe, a Bóg nie istnieje, to znaczy, że istnieje obszar moralności bez Boga.

                Gdyby jednak upierać się przy pierwotnej tezie, można wnioskować, iż wszelka moralność, której fundamentem nie jest Bóg jest sama w sobie niemoralna. Co zatem zostałoby człowiekowi pozbawionemu boskiego gwarantu praw? …On sam, osamotniony podmiot.

                Co jednak lepsze? Uparcie twierdzić, że prawdziwa moralność jest tam, gdzie przyjmuje się Boga za fundament (w ten sposób zwalniałoby się z odpowiedzialności moralnej niewierzących), czy też uznać, że istnieje moralność bez Boga (po co jednak uparcie Go do moralności wprowadzać – przykładem invocatio Dei w projekcie konstytucji europejskiej).

 

Milczący krzyk prawdy

Przedstawiciele młodszego pokolenia przyzwyczaili się już do powszechnie lansowanej zasady: nieobecni nie mają głosu. Problem jednak w tym, że istotę tej zasady sprowadzono nie do faktu obecności, lecz do nie-milczenia. Z tego rodzi się fałszywy wniosek, że po to, by zaistnieć trzeba mówić dużo i głośno. Przypomina to rzymski sposób rozumienia człowieka i jego wartości. Miarą człowieka był wtedy nie tyle fakt bycia i życia, ile raczej fakt przydatności społecznej. Tę zaś mierzono przydatnością do służby wojskowej. Stąd określenia: junior, senior czy senex.

                Podobną miarą chcą niektórzy i dzisiaj mierzyć przydatność człowieka dla społeczeństwa. I tak, dla przykładu, z uporem maniaka liczy się każdy wyartykułowany dźwięk papieża podkreślając, że wraca do przydatności społecznej. Tymczasem rolą papieża jest przede wszystkim świadectwo składane prawdzie. Był czas, kiedy miarą tego świadectwa był donośny głos zdrowego mężczyzny, jego życiowy wigor i niespożyte siły potwierdzane kolejnymi pielgrzymkami. Wtedy papież postawą i głosem walczył o tych, którzy głosu nie mieli: dzieci poczęte, starcy, osoby marginalizowane społecznie. Wyłomem stał się List apostolski Salvifici doloris, który napisał człowiek z perspektywy osobistego cierpienia. Teraz przyszła pora na bezgłośną obronę tych, którzy głosu nie mają.

                Niemoc papieża nabiera szczególnej wymowy w kontekście Wielkiego Postu. Jego kulminacyjnym momentem będzie Triduum Paschalne, gdzie Chrystus zamilknie wobec Wysokiej Rady, arcykapłanów i Heroda. Zamilknie, ale prawda nie przestanie mówić. Wyjdzie tylko poza krąg konkurencyjnej krzykliwości. Stanie się milczeniem osamotnienia, które będzie krzyczeć prawdę o Bogu i człowieku. W tym kontekście pytanie o przyszłą rolę papieża traci wszelkie podstawy. Usprawiedliwia ją to, co usprawiedliwiło milczenie Wielkiego Piątku. Papież chce jak gdyby powiedzieć: jeśli chcecie podnieść rękę na tych, którzy głosu w społeczeństwie nie mają, musicie podnieść ją również na mnie. Dla mnie osobiście papież jeszcze nigdy nie mówił z taką mocą o godności i wartości każdego życia, jak właśnie teraz poprzez swoją niemoc. Dzisiaj nie musi nikogo przekonywać, że życie w każdej formie ma sens. Zmusza tylko tych, którzy o życiu mówią za dużo do ponownego zrewidowania rozumienia sensu życia. Tym razem to właśnie ci, którzy mówią, zostali zmuszeni do usprawiedliwienia swojej obecności. I to jest szczególną formą milczącego krzyku prawdy.

 

Prochem jestem

Kim jestem? Pytanie na tyle ważne i ogólne, że nie można go wyczerpać w krótkim felietonie. A jednak drążąc, można je nieco ograniczyć i zapytać w kontekście Wielkiego Postu: Czy jestem prochem? Chyba nie. Już nawet Kościół tego nie oczekuje. Co prawda, jeszcze czasem można usłyszeć to zdanie o ludzkiej przemijalności, ale traktuje się je bardziej jako refleks tradycji form przekazu, nie zaś element składowy odpowiedzi na postawione pytanie.

                Proch znajduje jednak sporo odniesień w życiu. Siwe włosy, choroba bliskich, śmierć czy własna zadyszka, przypominają o powolnym spopieleniu życia. Kim więc jestem? Ciałem i duszą, a z ciała pozostanie proch, czyli niewiele. A przetrwa to, co nie było prochem, co pochodzi od ducha.

                Kim jestem? Człowieka nie można zamknąć w ramach czasowych. Trzeba od razu pytać, kim był i kim będzie. Bez tego jest tylko prochem. Ten proch, kiedyś u początku wziął Bóg, by tchnąć w niego życie. Od tego czasu „popiół uduchowiony” jest w cenie. Chyba, że się spopieli już za życia i rozwieje wraz z czasem.

                Wielki Post zbiegł się w tym roku z wielką kampanią anty-tytoniową. Może to i dobrze. Bo ostatecznie bez uduchowionego wnętrza zostanie z człowieka tylko tyle: popiół po wypaleniu, a jeszcze za życia przeróżne choroby.

Verified by ExactMetrics