Coś co daje do myślenia…

Niewątpliwie film Stephana Daldry Lektor daje do myślenia. I wbrew pobieżnym recenzjom, nie chodzi o problem inicjacji seksualnej. Chodzi o prawdę o człowieku, historii… Prawdę, o którą nie trzeba się spierać, lecz o której trzeba pomyśleć. Wraca w nim bowiem stary, nieunikniony temat: słuszne.

Najbardziej trafne usytuowanie tego pojęcia zdaje się być pomiędzy legalnym a dobrym. Bohaterka filmu z jednej strony próbuje siebie usprawiedliwić, z drugiej zaś nie bardzo wie za co: przecież to, co robiła było legalne. W tym samym czasie rozprawiamy się z historią odznaczając bohaterów za to, że podejmowali coś, co było nielegalne. Pojawia się zatem nowy wątek myślenia o słusznym – słuszne pomiędzy nielegalnym a dobrym.

Słuszne może być życie, postępowanie. Ale żeby orzec o nim „słuszne”, trzeba je koniecznie umieścić pomiędzy prawem a etyką. Prawem, które podąża za życiem, by je porządkować i dobrem, które uprzedza działanie, by podążało za nim życie. Ważne jest jednak, by prawo nie musiało porządkować wszystkiego, bo prawo idzie za życiem, a w życiu można zbyt dużo zniszczyć, zaprzepaścić.

Kiedy mówi się o prawdziwych naukowcach nie ma się na myśli wykształconych wymyślaczy rzeczywistości, lecz twórczych jej obserwatorów. Podobnie jest z koncepcją dobra. Dzisiaj nie cieszą się zbyt wielkim szacunkiem takie zawody jak moralista czy etyk – chciałoby się powiedzieć: I słusznie! To czym się zajmują, uważane jest bowiem za nierealne, nierzeczywiste. Może to i racja, jeśli rozumie się je jako racjonalne wymyślanie moralnych przygód. Jest bowiem wbrew pozorom – i wbrew książkom o racjonalności pozorów – tylko jedna etyka, tak jak jest tylko jedna rzeczywistość. I ta jest do twórczego odkrywania. Wtedy można jednoznacznie ocenić życie, a właściwie nie życie. Można wtedy ocenić czy się żyło czy tylko pozorowało.

Ten film musi dzielić ludzi, ale nie tak jak przyzwyczaiła nas demokracja i tolerancja. Ten film musi dzielić ludzi jak podzielił świat Kopernik na to, co przed i po. Słuszność nie jest wypadkową demokracji. Jest owocem poszukiwań tego, co istnieje naprawdę. Wszystko inne można uczynić legalnym, a nawet etycznym – czyli wymyślaną racjonalnością zachowań. Słuszność nie stoi po żadnej ze stron. Słuszna jest RZECZYWISTOŚĆ, ale nie ta tworzona z domieszką błędu, lecz TA, Z KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ STAŁO, A BEZ KTÓREJ NIC SIĘ NIE STAŁO, CO SIĘ STAŁO… rzeczywiste.

I niech mi Czytelnik wybaczy, że tym razem nie dam możliwości komentarza. Przyszedł chyba czas, by zacząć odkrywać to, co jest, a nie to, co się wydaje. I w tym sensie nie interesuje mnie ani opinia większości, ani mniejszości. One nie usprawiedliwią. Usprawiedliwia tylko sumienie… słuszne. To, którego nie da się wpisać pomiędzy legalne i dobre. Usprawiedliwi tylko sumienie: mnie – moje, Ciebie – Twoje.

Z rynku nieruchomości…

Przeczytałem dzisiaj raport organizacji zajmującej się sprzedażą nieruchomości. Dotyczył on spadku zakupu nowych mieszkań w Polsce. Eksperci stwierdzają, iż w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku sprzedaż mieszkań wyniosła zaledwie 10-15%. Informacja sama w sobie wydaje się nieistotna dla kogoś, kto nie ma zamiaru kupować mieszkania. Zastanowiło mnie w niej jednak pewne stwierdzenie: obecnie klienci kupują generalnie za gotówkę, lub za pieniądze pożyczone od rodziny. Oznacza to, że Polacy przestają żyć na kredyt. W przypadku mieszkań może to nie najlepsze rozwiązanie, ale daje ono dużo do myślenia w odniesieniu do innych płaszczyzn.

W ostatnich latach wszyscy żyli z jakiegoś kredytu. Wiele osób zafundowało sobie nowy status społeczny… z kredytu. Społeczeństwo poprzebierało się niestosownie do stanu posiadania… z kredytu. Jeździliśmy samochodami przekraczającymi wielokrotnie nasze zdolności nabywcze… z kredytu. Spora część społeczeństwa pokończyła studia… z nadużytego kredytu zaufania profesorów. Politycy żyli z… kredytu demokratycznego społeczeństwa, rozumiejącego z całego tego bełkotu tylko dwa słowa: chleb i igrzyska. 

Wszyscy przekroczyliśmy zdolności nabywcze wyznaczone zwyczajnym biegiem rzeczy i możliwościami. Udawaliśmy innych, bogatszych, lepszych, mądrzejszych. I może dzięki owemu kryzysowi stanęliśmy wreszcie wobec prawdy o nas samych – tej nie kredytowej, opartej na realizmie. Może to sprawi, że przestaniemy udawać i znowu będą biedni i bogaci, głupi i mądrzy, prawdziwi i stylizowani. I może wszyscy zrozumiemy, że w gruncie rzeczy byliśmy w jakiś sposób bezdomni tylko, że niektórzy wzięli kredyt. Może też lepiej zrozumiemy, że własność nabywa się przez pracę – nie wirtualną, lecz realną.

Dorosnąć – czyli umieć przeprosić za dorastanie

Zbliża się październik. Dla mnie kojarzący się on z początkiem kolejnego roku akademickiego, dla wielu zaś studentów zapewne z pierwszym tak ważnym początkiem kolejnego etapu w ich życiu. Jakby koniec dorastania a początek dorosłości. Wielu z nich doświadczy, jak bardzo denerwuje, kiedy ktoś tego dorastania nie chce zauważyć, uznać, docenić. Z dorastaniem jest jednak trochę tak, jak ze świętością. Jest świętość istotowa (wystarczy zrozumieć: istotna) i świętość przypadłościowa (wystarczy: przypadkowa). Wielu z nas próbuje wyprzedzić pewne etapy, i wtedy zaczyna się całe to zamieszanie.

                Wielu pierwszaków przyjedzie spoza Warszawy, by objąć w posiadanie ziemię obiecaną, w której zacznie się dorosłość. Piszę o tym z perspektywy czterdziestu lat pustyni (niech się egzegeci kłócą, dla mnie okres pobytu narodu wybranego na pustyni nie jest przypadkowy). Do ziemi obiecanej trzeba bowiem gdzieś dorastać, a najlepsza wydaje się pustynia – szkoła życia, czasem przetrwania. Nie można (usłyszę zapewne: nie mów mi co mam robić), a więc dobrze – nie warto dorastać zbyt szybko, bo wtedy nasza dorosłość staje się przypadłościowa, zmienna, bardziej burzliwa niż samo dorastanie.

                Trzeba poczekać i znosić kolejne przypomnienia, że jeszcze jest się uczniem, że dorosłość to siwe włosy. I zapewniam, nie warto ich farbować, żeby dorastać szybciej. Trzeba po prostu cierpliwie budować, znosić mędrców. Trzeba też pogodzić się z tym, że dorastający krzywdzi… również siebie. Nie ważna zatem jest dorosłość przypadłościowa, lecz istotowa. Ta, w której człowiek już będzie wiedział, że jest dorosły, bo nie będzie musiał już być już sam. Dorosłość to zgoda na to, że idzie się dokąd nie chce, że jak w dzieciństwie inny mnie opasze, moje plany, ambicje. Dorosłość to nie zgoda na inność – inność to jeszcze dorastanie. Dorosłość to zgoda na Innego w moim życiu, planach.

                Dorastanie niewątpliwie zaboli, zwłaszcza to, które trzeba będzie ciągle burzyć, by budować dorosłość. Ale na tym właśnie polega istota dorosłości – wyjść z egoistycznej relacji z sobą i zgodzić się na relacje z innymi. I jeszcze jedno – nie można zapominać kim się jest i skąd się jest. Nie można zapominać, że – jak powiedział Ch. Chaplin – kto nigdy nie był dzieckiem, nie może stać się dorosłym.

                Dorastajmy więc wspólnie w nowym roku akademickim, a najlepszym zadośćuczynieniem za naszą ciągłą nie-dorosłość niech będzie prosty akt pokutny: przeprośmy na początek wszystkich, których krzywdzimy naszym dorastaniem. To niezbędne, by stać się dorosłym.