Mały traktat o wielkich cnotach

Myliłby się bardzo Czytelnik, gdyby odczytał w poniższym tekście bezpośrednie nawiązanie do jednej z książek francuskiego ateisty pod takim właśnie tytułem (A. Comte-Sponville). Sprawa jest bardziej polska, a może jeszcze bardziej religijna. Spędziłem ten wieczór na ciekawej rozmowie o człowieku z jednym z wybitnych etyków polskich, niestety odchodzącym już w sposób nieubłagany do historii. Wśród wielu wątków, które podejmowaliśmy są dwa, o których chciałbym napisać.

Pierwszy to obiektywizm. Odmieniamy go przez wszystkie przypadki, próbujemy nim zakryć każde subiektywne przekłamanie. Powołujemy się na procedury, komisje, zabezpieczenia prawne. A obiektywizmu jak nie było, tak ciągle nie ma. Oczywiście można odwołać się do prawdy obiektywnej, ale język, którym ją opisujemy nie należy do najłatwiejszych. W dziennikarstwie młodzi adepci rozumieją to w ten sposób, że kiedy człowiek powoła się na jedno niepewne źródło, wtedy zaciąga „dziennikarską nieczystość”. Natomiast jeśli przywoła trzy niepewne źródła, wtedy już przesłanie staje się obiektywne. Tymczasem nie ma obiektywnych programów, przekazów, historii. Jesteśmy zawsze skazani na subiektywny wybór. Ale może on być świadomie uczciwy lub nieuczciwy. To uczciwość w poszukiwaniu sprawia, że coś staje się obiektywne. Może nie obiektywnie prawdziwe i jedyne, ale obiektywne, to znaczy uczciwie odkrywane. Wolimy jednak jedną prawdę, nawet kłamliwą, bo po pierwsze, skoro jedna i jedyna, to zwalnia od dalszych poszukiwań. Po wtóre, skoro ona jest, to znaczy, że nawet kłamca, kiedy ją powtarza mówi prawdę. Ona nie jest jednak tak prosta i tylko uczciwy człowiek zapewnia uczciwość przesłania. Czas więc nie tyle na obiektywnych, co na uczciwych. A wtedy więcej będzie pożytku z prawdy ograniczonej, ale uczciwie szukanej, niż z tzw. pełnej prawdy w jednym, ideologicznym wydaniu.

Drugi temat to patriotyzm. II Sobór Watykański używa bodajże tylko dwa razy słowa patriotyzm. Częściej mówi o miłości do ojczyzny. Niby chodzi o to samo. Jest jednak mała różnica. Czy podmiotem jest miłość czy ojczyzna? Ewangelia mówi wyraźnie o tym, że nie mamy tu trwałego miejsca. Chrystus przesłuchiwany odcina się wyraźnie od królestwa „stąd”. A wierzący? Z miłością i ojczyzną jest jak z podmiotem i dopełnieniem. Pozornie wydaje się, że kolejność nie jest najważniejsza. Lubiący zabawy językowe mogą sobie zrobić kilka wprawek na losową zamianę podmiotu z dopełnieniem. Zobaczy wtedy bardzo istotną różnicę. Wnioski zaś okażą się powalające.

Tak właśnie rozmawia się o sprawach wielkich. Wieczorna kawa, trochę czasu i otwarty umysł. Myślenie nie potrzebuje dofinansowania. Myśleniu wystarczy, żeby go ktoś nie tłamsił i nie próbował ideologizować. Tyle wystarczy, żeby powstawały małe traktaty o wielkich cnotach.

Pozorna jedność, czyli wewnętrzna sprzeczność

Gdzie jesteś? Trudne pytanie. Człowiekowi nie jest łatwo określić swoje położenie. GPS podaje nam współrzędne, ale to pomaga określić położenie wobec świata. Ale gdzie jestem w stosunku do siebie, w stosunku do Boga?

Człowiek jest u siebie tam, gdzie może być nagi i czuć się bezpiecznie. Normalny człowiek nie rozbiera się na ulicy, przed obcymi ludźmi. Co jednak stało się w nas, że nie wstydzimy się nagości przed światem, a ukrywamy ją przed Bogiem?

Nagość to prawda o sobie. Gdy konfrontuję ją z czymś (kimś) poza mną, odczuwam jedność lub sprzeczność. Przed kim moja nagość czuje się bezpiecznie, a kogo unika?

Wprowadzam nieprzyjaźń… Dziwnie brzmią te słowa w ustach Boga. Dzisiaj przecież każdy szuka przyjaźni, pokoju, bliskości. Tylko jeśli musimy ukrywać nagość (prawdę o sobie) przed Tym, którego jesteśmy obrazem, oznacza to, że nie jesteśmy z Nim jedno. Skoro nie z Nim, to z kim?

Obraz nie znajdujący jedności ze źródłem, wzorem…

Wewnętrzna sprzeczność, szukająca jedności poza sobą nie daje jednak bezpieczeństwa. Kiedyś człowiek zamykał się w swojej izdebce, żeby poczuć się bezpiecznie. Dzisiaj otwiera drzwi, włącza telewizor, zabija każdą chwilę ciszy. Bo najmniej bezpiecznie czuję się z sobą… wewnętrznie sprzecznym.

Myśli słabej ciąg dalszy…

Bez miłości również nauka traci swą szlachetność, gdyż tylko miłość zapewnia badaniom ludzki wymiar. Słowa te wypowiedział papież Benedykt XVI podczas przemówienia w jednym z włoskich uniwersytetów (3 maja 2012 roku). Miłość ma bowiem na względzie człowieka. Jest też zakotwiczona w określonym systemie wartości, który ją zabezpiecza i precyzuje.

Ostatnie lata przyniosły nam dostatecznie dużo dowodów na to, że obiektywność nauki, pozbawiona wymiaru etycznego, traci faktycznie swoją obiektywność, gdyż jedną z płaszczyzn istniejących w sposób niepodważalny jest płaszczyzna wartości. Przykłady można by mnożyć. Podobnie dzieje się w sferze tzw. obiektywnego dziennikarstwa. Szuka się prawdy, ale na wzór dziecka szukającego zapałek. Dopóki nie wie jak je wykorzystać, może byłoby lepiej, gdyby ich nie znalazło? Szukamy prawdy, z którą potem nie wiemy co zrobić. Bo bez miłości prawda staje się bezwartościowa.

Sporo napisano już o myśli słabej. Sam poświęciłem temu kawałek swojego życia. Natomiast Benedykt XVI, w swoim stylu (bardzo precyzyjnym), wyraził to następująco: [Człowiek – przyp. JS] oślepiony skutecznością techniczną, zapomina o podstawowym wymiarze pytania o sens, uznając tym samym za nieważny wymiar nadprzyrodzony. Pozbawiona wspomnianego wymiaru myśl staje się słaba i coraz bardziej szerzy się osłabienie etyczne, które przysłania podstawowe odniesienia do wartości. Myśl staje się słaba, gdy nie ma zakotwiczenia w realnym świecie. Podmiot staje się słaby, gdy relacje, w które wchodzi stają się wirtualne.

A zatem miłość – ta pozornie mało realna rzeczywistość – potrzebna jest również poszukiwaniom naukowym. Bo to ona urealnia i ukonkretnia to, co z natury może być dobre i piękne, ale tylko wtedy, gdy jest podejmowane z umiłowania człowieka i ostatecznej racji istnienia – zarówno świata, jak i człowieka.