Żałosny brak nadziei

W życiu człowieka bywają takie chwile, kiedy nie wystarcza już na wszystko. Im większy deficyt w domowym budżecie, tym bardziej widać co jest na szczycie domowej hierarchii wartości. Najpierw sprzedaje się rzeczy zbędne, potem takie, których używa się rzadko. Wreszcie te, bez których można się obejść. Nasza kultura i cywilizacja utwierdziły nas w przekonaniu, że zawsze w takich momentach myślało się o rzeczach, nigdy o osobach.

Dzisiejsze media podały wyniki badania opinii publicznej dotyczące naszego stosunku do eutanazji. Nie wnikając w to, na ile trafnie postawiono pytanie, odpowiedź i tak jest trwożąca: ponad 60% Polaków opowiedziało się za skróceniem życia – a mówiąc prościej – za zabójstwem osoby nieuleczalnie chorej.

Można by wejść w tani kanał refleksji nad stanem polskich sumień, nad tym, że w katolickim kraju… Ale spróbujmy podejść bardziej pragmatycznie. Na wczorajszym wykładzie wyraziłem swoje zdziwienie treścią informacji umieszczonej na tablicy świetlnej na korytarzu mówiącej, iż przeciętny człowiek urodzony dzisiaj będzie żył sto lat. Zastanowiło mnie bowiem, co autor chciał przez to powiedzieć? Uczuliłem też na fakt, iż dzisiaj większość informacji przyjmujemy nie pytając o ich motyw i cel, jakby w świecie przesiąkniętym pragmatyzmem istniały informacje obojętne. I wystarczył jeden dzień, by przyszedł dalszy ciąg: chcesz żyć sto, no może dziewięćdziesiąt lat? No to zdecyduj się: ty albo oni (chorzy, starzy). I człowiek zaczyna myśleć wtedy już nie według hierarchii deklarowanej, ale według przeżywanej.

Dla mnie wyniki ostatnich badań – raz jeszcze podkreślam, o ile są rzetelne – są nie tyle sygnałem osłabienia wiary, końca wpływów Kościoła na sumienie, etc. Podchodzę jeszcze prościej: dla mnie jest to sygnał, że kończy się nam nadzieja. I każdy rosnący wynik procentowy osób, które będą głosować za aborcją czy eutanazją pokazuje przede wszystkim to jedno: panowie rządzący, zachwycający się własnymi statystykami, jest źle, i to nie tylko ekonomicznie. Tak źle, że ludzie zaczęli atakować ludzi. A to nie świadczy już o pojedynczych przypadkach beznadziei, ale o beznadziei zbiorowej. O końcu cywilizacji, w której urodzili się jeszcze ludzie w moim wieku.

Ta cywilizacja nauczyła nas jednego –PO życie ludzkie sięga się bowiem tylko wtedy, kiedy nie ma już innego wyjścia.

Ciągle jednak chę wierzyć, że to tylko beznadziejnie postawione pytania ankieterów i beznadziejne (czytaj bezmyślne) odpowiedzi. Że to jeszcze nie jest bez-nadziejne społeczeństwo.

Czym jest eutanazja?

Rozważając jakąś ważną kwestię należy najpierw ustalić płaszczyznę dyskusji oraz sprecyzować zakres omawianego zjawiska. Czym jest więc eutanazja? Według definicji zaproponowanej przez Kościół katolicki przez eutanazję rozumie się czynność lub jej zaniechanie, która ze swej natury lub w zamierzeniu działającego powoduje śmierć w celu wyeliminowania wszelkiego cierpienia. Rodzi się zatem pierwszy wniosek: eutanazją jest wszystko, co prowadzi do zakończenia życia ludzkiego oraz to, co jest zaniechaniem działań mających na celu ratowanie życia. Nie można więc mówić o obiektywnym podejściu do problemu tam, gdzie nie ma miejsca na dyskusje o potrzebie opieki paliatywnej. Ta zaś domaga się większego zaangażowania społecznego i musi być pochyleniem się z miłością nad każdym konkretnym życiem.

Zdaniem niektórych zwolenników eutanazji jest ona pozostawieniem człowiekowi cierpiącemu możliwości świadomej decyzji (Maria Szyszkowska). I tu rodzi się problem: czy decyzja (prośba) o podjęcie aktu eutanatycznego jest w rzeczywistości decyzją świadomą? Czy największym wyrazem ludzkiej wolności jest unicestwienie bytu?

Opowiadając się za życiem, Kościół jest oczywiście daleki od sztucznego podtrzymywania życia. Kryterium stanowi rezygnacja z użycia tzw. środków nadzwyczajnych i nieproporcjonalnych. Czy jednak zastępowanie dyskusji o opiece paliatywnej eutanazją jest wyłącznie rezygnacją z dyskusji o środkach nadzwyczajnych? Czy podtrzymanie życia do momentu naturalnej śmierci człowieka jest w istocie czymś nadzwyczajnym, czy też najzwyczajniejszym ludzkim odruchem?

Eutanazja jawi się zatem jako: z jednej strony zwolnienie społeczeństwa z odpowiedzialności za życie innych (prośba o eutanazję jest często inaczej wyrażoną prośbą „poświęć mi więcej czasu”), z drugiej zaś jest tendencją do skrócenia wszelkiego cierpienia, nie tylko fizycznego, gdyż nie rozumie się jego sensu i wartości człowieka, która przewyższa grozę cierpienia. Oznacza to, że prośba o eutanazję nie może być do końca świadoma, gdyż zależy od stosunku zdrowych do faktu cierpienia i rozumienia wartości człowieka w cierpieniu. Prawda o eutanazji jest również pytaniem o miejsce nadziei w życiu człowieka.

Rodzi się zatem pytanie o wpływ społeczeństwa dobrobytu na rozumienie życia i rolę eutanazji. Wydaje się, iż eutanazja jest ukazywana jako wymóg dobrobytu, czyli z definicji dobra-dla-bytu. O jakie jednak dobro mogłoby chodzić, jeśli największym dobrem-dla-bytu miałoby być jego unicestwienie? Ważną kategorią jest zdrowie, jeszcze ważniejszą godność człowieka, wszakże pod jednym warunkiem: muszą one dotyczyć każdego człowieka, a przy założeniu, że jednostkowy byt w imię dobra-dla-bytu można unicestwić, wniosek rodzi się jeden – iż nie o dobro cierpiącego chodzi. O czyje więc dobro chodzi? Eutanazja ma pozory moralności i praworządności, bo przypomina chrześcijańskie rodzenie życia ze śmierci. Trzeba jednak dodać, że w tym przypadku śmierci niewinnych i bezbronnych, a często nieświadomych i odartych z nadziei przez innych. Poza tym nie jest też rodzeniem życia, lecz redukcyjnie rozumianego dobrobytu, który jest daleki od prawdy o ludzkim życiu i umieraniu.

Verified by ExactMetrics