Komedia ludzka, czyli w poszukiwaniu straconego dnia

Maj i czerwiec to miesiące bardziej wolne niż te wakacyjne, ale zawsze kojarzone z początkiem ciepłych, słonecznych dni, wolnych od pracy, z wyjazdami za miasto i korkami z ich powrotów. Całe zamieszanie zaczyna się 1 maja, potem jest 2-gi, zazwyczaj wolny lub odpracowywany (zależy kto ile ma szczęścia) i 3 maja, a najlepiej żeby przypadał w piątek, bo wtedy kolejne dwa dni też wolne.

I tak mija pierwszy długi weekend…

Za dwa tygodnie wypada Święto Bożego Ciała – w czwartek, które niewielu miastowym, już dziś kojarzy się z procesją przez miasto i mszą świętą, ale z powodem do kolejnych dni wolnych od codziennych obowiązków, bo po nim piątek, sobota, itd..

I tak mija drugi długi weekend…

Potem obchodzimy Dzień Matki, 31 maja Światowy Dzień Bez Tytoniu i w końcu 1 czerwca Dzień Dziecka, od ostatniej niedzieli – także Święto Dziękczynienia (przynajmniej archidiecezja warszawska)… I na tym nie koniec…

…bo 5 czerwca po raz pierwszy w Polsce obchodzić będziemy Międzynarodowy Dzień Zbliżenia. (sic!)  Jak podają organizatorzy ma to być dzień rewolucji, kiedy to wszyscy ruszą na ulice większych miast w poszukiwaniu szansy na: – i tu się zaczyna rewolucja – na nową rozmowę, głęboką przyjaźń, przelotny romans, fascynującą znajomość. A wszystko to można kupić za coś, co mamy w sobie, za uśmiech. Czyli sprzedać kawałek siebie, a wszystko to w imię bezinteresownego okazywania życzliwości i nowej filozofii otwartości.

Tak jak rozumiem i szanuję Dzień Matki, bo każda matka zasługuje na to, by choć raz w roku usłyszeć słowo dziękuję; Dzień Dziecka, bo każde dziecko, nawet to, około trzydziestki lubi być rozpieszczane, Święto Dziękczynienia…, no cóż może i potrzebne, bo wymusi refleksję czy mam za co i komu dziękować? Tak, tej ostatniej propozycji w imię „otwartości bez granic” nie rozumiem!

Ale sprawa ma swoje drugie dno, bo jak można się dopatrzyć, pomysłodawcą nie są studenci, tych większych polskich miast, ale marketingowcy jednej z firm produkujących gumę do żucia… można powiedzieć, że reklama rządzi się własnymi prawami, nie ważne dobra czy zła, najważniejsze by była skuteczna. Pod warunkiem jednak, że nie otrzymuje się tekstu Manifestu do swojej skrzynki e-mailowej, bo to uważam już za naruszenie prywatności. 

Czego nam zatem brakuje, oprócz wolnych dni i powodów do świętowania z pobudek słusznych? Jedno jest pewne potrzeba nam otwartości lecz nie w imię nowej filozofii, ale otwartości umysłu na rzeczy mądre i potrzebne, by postawić jednak granice samowoli i głupocie.   

Balzac pisząc Komedię ludzką chciał nakreślić panoramę francuskiego społeczeństwa charakteryzując jego warstwy, ale był to czas romantyzmu, więc zrozumiałe, że nawet mistrz realizmu uległ charakterowi epoki. Marcel Proust, prawdziwym bohaterem swego dzieła W poszukiwaniu straconego czasu uczynił Czas, by oddać nieustanną płynność duszy, pozorną niekonsekwencję charakteru czy istnienie sprzeczności w człowieku.

Co można napisać o naszych czasach? Czego szukamy? Za czym biegniemy? Do kogo się zbliżamy?

Zakończę słowami mądrego człowieka Paula Riceura: w życiu są dwie rzeczy naprawdę trudne do zaakceptowania: po pierwsze, że jesteśmy śmiertelni, po drugie, że nie możemy być kochani przez wszystkich.

Organizatorzy Międzynarodowego Dnia Zbliżenia nie tylko zdają się przeczyć tym słowom, ale też mocno w to zaprzeczenie wierzyć, dlatego nie widzę świetlanej przyszłości dla filozofii otwartości, a wszystkim zainteresowanym kolejną akcją (a)społeczną życzę owocnych poszukiwań, szkoda tylko że straconych już na starcie…

                                                                                   

DS

 

 

 

*****

Kiedy Proust pisał W poszukiwaniu straconego czasu, wierzył, że czas stracony odzyskuje się poprzez odzyskanie cząstki siebie, którą się w tym czasie zostawiło. By ożywić czas nie było potrzeba wiele… wystarczył herbatnik. Tu jednak i Proust by sobie nie poradził. Nie można bowiem odnaleźć czegoś, czego się nie zgubiło. Nawet Bóg nie potrafi wskrzesić, czego nie stworzył. Bo wtedy mógłby tylko stworzyć.

A człowiek nie stwarzając wskrzesza. Wskrzesza rozmowę, której nigdy nie podjął; przyjaźń, której nie było; romans jako praktyczny wyrzut za nieprzeczytane romanse; i fascynującą znajomość – szkoda tylko, że nie z sobą.

Kolejny raz wyciąga się bezdomnego z domu, którego nie ma. Zaprasza do spaceru wiecznego „spacerowicza”…

I pozostaje tylko pytanie: Po co człowiekowi czas wolny? Po co? Bo przecież re-creatio nie oznacza już powrotu do stworzenia, do początku, do czegoś, co nie będąc zaczęło być. Dzisiejsze rekreacje są powrotem do haosu sprzed początku. Zachęcają do odpoczynku tam, gdzie Bóg dopiero zaczął pracować. Każą odpocząć przed miłością, która mogłaby zmęczyć; przed przyjaźnią, która mogłaby wymagać; przed sensem zanim zniszczy bezsens. Odpoczywamy. Tylko po co? Bo przecież nie mamy czasu, żeby się zmęczyć.

 

Jarosław A. Sobkowiak  

Kryzys młodości czy młodość w kryzysie?

Mają po dwadzieścia parę lat. Są młodzi, wykształceni, świat stoi przed nimi otworem, ale oni odczuwają dziwny bezwład i strach przed dorosłością. Bo właśnie – jak twierdzą socjologowie – weszli w kryzys ćwierci wieku.

 

Spacer z psem, poranna kawa i lektura codziennej prasy wydają sie być rzeczą prostą i zwyczajną, a jednak tym razem odważę się na słowo, że nawet inspirującą. Fragment przytoczony na początku zwrócił moją uwagę, właśnie podczas porannej prasy jednego z polskich dzienników i nie mogę pozostać wobec niego obojętna, gdyż obudził od dawna drzemiące we mnie pytanie o współczesnych Morfeuszy polskich uniwersytetów. A pytam nie tylko z racji swojego wieku, jeszcze nie średniego i nie w kryzysie, ale również ze względu na co tygodniowe spotkania ze studentami pierwszych lat studiów, które są nie tylko interesujące i twórcze, ale niczym poranna rosa na miejskim trawniku, dają mi do myślenia swą świeżością i ulotnością za razem.

Słowem, na które chciałabym zwrócić szczególną uwagę w przytoczonym fragmencie jest: dziwny, bo ono tak naprawdę oddaje charakter poruszanego problemu. Młodych ludzi powinno dziwić wiele rzeczy, gdyż  świadczy to tylko o tym, że żyją, szukają, pytają, podejmują wyzwania, a tymczasem dziwią oni sami. Co zatem dziwi ich..?

Wydawałoby się, że poruszony w artykule problem dotyczy kryzysu na rynku pracy, problemów wynikających z braku doświadczenia czy konieczności godzenia obowiązków rodzinnych, uczelnianych i zawodowych, a tymczasem wskazuje przede wszystkim na kryzys tożsamości. Młodzi ludzie podkreślają, że dorosłość boli, choć na odległość daje się wyczuć, że boli myślenie na temat o swojej przyszłości, a jeszcze bardziej o swojej przeszłości, bo skoro studia nie przygotowały do dorosłego życia – jak podkreśla jedna z rozmówczyń, to znaczy że były czasem straconym… I co dalej..?

Miejscem na realizację marzeń i spontaniczność jest całe życie, trzeba tylko zadać sobie to jedno z podstawowych pytań dorosłego człowieka: kim jestem? I nie bać się szukać na nie odpowiedzi, jak również nie czekać, aż kolejne kierunki studiów, zniecierpliwieni rosnącym „kieszonkowym” rodzice czy raty w banku postawią nam granicę dzieciństwa i dorosłości. Albowiem każda, nawet najmniejsza świadoma decyzja jest początkiem dorosłego życia i stanowienia o sobie samym. Czy to będzie egzamin maturalny, kierunek studiów czy zmiana stanu cywilnego lub wybór takiej a nie innej książki, której poświęcisz całą noc, to jest to podstawą, by traktować człowieka jak dorosłego. Bo to właśnie człowiek nadaje sens temu, co robi, a z każdym czynem wiąże się odpowiedzialność. Odpowiedzialność za.., przed.., wobec… . Dla początkujących-poszukujących, polecam lekturę  Małego Księcia – bajki, tylko trochę dla dorosłych, a może lepiej – dla dorastających.

Tym jednak, którzy mimo posiadanego dowodu osobistego, legitymacji studenckiej czy nawet dyplomu, wciąż nie wiedzą co dalej.., to swym skromnym zdaniem doradzam po prostu uczciwość – przede wszystkim wobec siebie, innych, nauki, szans jakie przeszły koło nosa i tych, które zostały wykorzystane. Z małym jednak dopowiedzeniem, to wszystko musi mieć swój czas i miejsce nie na internetowym forum czy w grze komputerowej lub przy kolejnej części Harry’ego Pottera, ale w świecie realnym, gdzie można powiedzieć, że jestem Ja, Ty, Oni, a przede wszystkim My. My, którzy tworzymy nasze studia, miejsca pracy, towarzystwo, naszą inność i podobieństwa pozwalające tworzyć wspólnotę. Gdzie jest miejsce na indywidualność służącą jedności, spontaniczność i realizację marzeń, tych wielkich i tych malutkich, bo one nie biorą się znikąd, są w nas, tylko trzeba o nie zapytać, tak jak o tą swoją tożsamość…

 

DS

 

 

P.s. Komentowany artykuł: Nie chcą być dorośli, bo to nudne i nie ma sensu, w:  „Dziennik” czwartek 15.05.2008, s. 13.

 

DZIWNY BEZWŁAD I STRACH PRZED DOROSŁOŚCIĄ

 

Cokolwiek czynisz, zważaj na koniec. Ta stara rzymska maksyma dobrze sprawdza się w życiu każdego człowieka. Warto bowiem mieć w życiu cel i warto konsekwentnie do niego zmierzać. Czy jednak zawsze musi chodzić o jakiś cel ostateczny, wykraczający poza to, co jest w stanie zrozumieć człowiek? A może lepiej przyjąć rozwiązanie zaproponowane przez W. Ockhama i powtarzać, że taki cel nie istnieje, że są tylko małe cele poszczególnych działań?

Niezależnie od tego, jak skończył by się „celowościowy” spór, jedno wydaje się pewne: w drodze do realizacji jakiegokolwiek celu człowiek pokonuje kolejne etapy. Jawią się one jako granica pewnej formy dotychczasowego życia, myślenia. Tylko wtedy, kiedy człowiek doświadczy tej granicy może iść dalej i mieć świadomość, że oto rozpoczął nowy etap.

A jeśli granic nie ma? Jeśli ów ludzki rozwój nie jest wyznaczony granicami, lecz bliżej nie określoną realizacją czy samorealizacją? Wtedy człowiek, nawet gdy się rozwija, najzwyczajniej tego nie doświadcza, bo bez granic doświadczyć nie może. I właśnie wtedy bez granic, bez zobowiązań i – konsekwentnie – bez możliwości kontroli zaczyna jednak czegoś doświadczać: ogarnia go dziwny bezwład i strach przed dorosłością.

 

Jarosław A. Sobkowiak

Verified by ExactMetrics