Zasada niesprzeczności

W logice istnieje kilka fundamentalnych zasad normujących ludzkie myślenie. Zmieniają się czasy, zmieniają ludzie, ale zasady okazują się niezmiennie i – jak pokazuje życie – ciągle konieczne.

Przeczytałem dzisiaj merytorycznie dobry tekst na temat zaburzeń osobowości w związku z przedłużającą się sytuacją niepewności finansowej człowieka. Tekst dobry, ale… Ale napisany przez neurolożkę. I tu dochodzimy do sedna problemu: zasady niesprzeczności.

Kiedy przeziębiony idę do ośrodka zdrowia szukam internisty. Kiedy idę zbadać wzrok szukam okulisty. I nigdy nie przyszło mi do głowy pytać o mężczyznę czy kobietę. Szukam lekarza (płeć jest mi obojętna), który byłby kompetentny. Oczywiście wiem, że katar leczony przez internistę trwa tydzień, natomiast przez internistkę tylko siedem dni.

Przeglądając publikacje z gender studies, napotykam często opinię o tym, że społeczeństwo nadając dziecku imię przesądza o jego tożsamości płciowej. Narzuca się płeć kulturą, wychowaniem. A przecież godność ma osoba (niezależnie czy jest mężczyzną, czy kobietą). Liczy się przecież człowiek. Nie mamy oddzielnych praw człowieka dla mężczyzn i dla kobiet.

Z drugiej zaś strony mamy dzisiaj pary przeciwieństw neurolog/neurolożka (mężczyzna/kobieta), filozof/filozofka (mężczyzna/kobieta)… Czy te osoby zacierają różnice płci, czy je podkreślają, przy okazji antagonizując? Proszę mi wskazać merytoryczną różnicę w ocenie artykułu napisanego przez filozofa lub przez filozofkę. Raz więc broni się człowieka przed podziałem świata na płci (równy status), z drugiej zaś strony, podkreśla przy każdej okazji różnice płci. O co więc chodzi?

A może obrończynie praw kobiet już same się pogubiły? I raz chcą, innym razem nie chcą być odbierane jako kobiety. Sam próbuję robić zakupy w godzinach najmniejszego natężenia ruchu, żeby nie tracić czasu na pytanie, kto ma pierwszeństwo w drzwiach (mężczyzna czy kobieta).  

Warto też poczytać dyplom ukończenia studiów: nie spotkałem jeszcze dyplomu filozofek i neurolożek. Może więc warto zacząć od rzeczy fundamentalnych: czytania ze zrozumieniem, używania podstawowych zasad logiki i świat stanie się prostszy. Pan minister i pani minister nie różnią się w uprawnieniach. Bo minister to nie mężczyzna czy kobieta, ale urząd sprawowany przez mężczyznę lub kobietę. Chociaż może i urząd sprawowany przez kobiety powinno się nazwać jakoś inaczej, bo urząd nie jest rodzaju żeńskiego? Uśmiałby się ksiądz Wujek, gdyby wiedział, że niechcący upokorzył mężczyznę. Skoro bowiem kobieta, to „mężyna”, bo z męża została wzięta, to idąc tropem feministek – „mąż” to taka zredukowana forma „mężyny”, osamotniony temat bez rozwinięcia.

Historia radzi sobie z płciami. Ale drogie Panie, co zrobimy z następującą parą pojęć: sekretarka – sekretarz. Słowo „sekretarz” jest statutowym urzędem różnych organizacji. I nie wydaje się, by pani, która nie jest sekretarką w biurze, lecz sekretarzem naukowym, zapragnęła nagle być „sekretarką naukową”. Bo to chyba nie to samo! I tak trzeba by powołać kogoś (mężczyznę lub kobietę) na sekretarza naukowego, by spełnić wymogi statutowe. W przeciwnym razie, przy każdych wyborach (zakładając raz wybór kobiety, innym razem mężczyzny) należałoby zmieniać statut. 

Apeluję o opamiętanie, bo przecież można i w drugą stronę: proszę nie mówić przy mnie pogoda, tylko „pogód”, a kiedy chcę kupić upominek w sklepie, proszę nie wciskać mi pamiątki – ja chcę kupić „pamiątka”. I proszę wszystkie panie, by nie używały w stosunku do mnie słowa „wróg”, bo mogę je nazwać „wróżkami”.

http://www.sjp.pl/neurolo%BFka – pudło

http://www.sjp.pl/teolo%BFka – pudło

http://www.sjp.pl/g%B3upota – trafiony

Verified by ExactMetrics